sobota, 3 listopada 2012

Spotkanie z dawną znajomą

  Kolejny dzień nie zapowiadał się upalnie, choć słońce usilnie próbowało przepchać się przez grube warstwy chmur. Pojedyncze promyki oświetlały ogród, drzewa, krzaki, kwiaty... Ale było to niczym w porównaniu z hulającym wiatrem.
    Remus leżał bez ruchu, zakopany w kołdrę, nie myśląc o niczym. Umysł miał pusty, całkowicie wypleniony z jakichkolwiek myśli. Przez całą noc nie zmrużył oka, przewracając się z boku na bok. Nic nie dawały tradycyjne metody, jak picie ciepłego mleka czy herbaty ziołowej. W całym domu panowała głucha cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem zegara ściennego. Raz usłyszał kroki matki, wychodzącej z sypialni i kierującej się do kuchni.
    Kolejny raz przewrócił się na drugi bok. Nawet wspomnienia o Molly nie dawały żadnego ukojenia. Zwykle była to skuteczna metoda na wszelkie smutki i żale. Lecz nie teraz. Nie teraz, kiedy jego tata leżał w Świętym Mungu, kiedy nie wiedział jak się czuje.
    Wpatrzył się w ciemne okno, jakby miał nadzieję tam znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.
    "Szesnaście dni do pełni" - przemknęło mu przez myśl. Tym razem nie będzie z nim przyjaciół. Nienawidził tych chwil. Ból, cierpienie, nieświadomość. Nie wiedział co robi, nie miał pojęcia jak się zachowuje. Kiedy byli z nim James, Syriusz i Peter był szczęśliwy. Nawet, kiedy zbliżała się pełnia. Ale we wakacje było inaczej. Gorzej. Samotnie siedział w piwnicy pod domem, wyjąc żałośnie. Nigdy nie zapomni tego pełnego smutku spojrzenia matki. Jakby chciała go stamtąd wyciągnąć. Ale nie mogła. Był niebezpieczny, nie czuł złości do niej, kiedy go zamykała, wiedział, że tak trzeba.
    Wstał z łóżka, kierując się do kuchni. Po drodze minął uchylone drzwi sypialni mamy. Zajrzał przez niewielką szparę i dostrzegł ją siedzącą na łóżku i przeglądającą album ze zdjęciami. Chwilowo zapomniał o suchości w gardle i zamiast po szklankę wody, udał się w stronę rodzicielki. Po cichu podszedł do niej, kucając na przeciw niej. Twarz miała oświetloną jasną smugą światła z latarni ulicznej*. Bez trudu dostrzegł malujące się rozczulenie i smutek w piwnych oczach.
    Zauważyła go od razu, kiedy zajrzał do pomieszczenia. Nie dała tego jednak po sobie poznać, z uporem wpatrując się w ruchomą fotografię przedstawiającą ją - jako młodziutką kobietę - z Remusem jako niemowlakiem w rękach. Dziecko gaworzyło radośnie, a Sophie uśmiechała się delikatnie.
    Kiedy uklęknął na przeciw niej, z powrotem poczuła napływający smutek. Widząc Remusa, od razu miała przed oczami Johna. Działało to również w drugą stronę. Kiedy Remus był w Hogwarcie, patrząc na męża, widziała jakby starszą kopię syna. Tęskniła wtedy za nim; natura matki jedynaka dawała o sobie znać. Ale zawsze miała pewność, że Remusowi nic nie grozi, że jest pod dobrą opieką - sama przecież chodziła do Hogwartu, wiedziała, że nic mu się nie stanie. Ale teraz nie miała tej samej pewności co do Johna. Dolan wyraźnie powiedział, że są dobrej myśli. A wiadomo, że jeśli ktoś mówi, że jest dobrej myśli, to znaczy, że tak naprawdę ma nikłe szanse.
    - Mamo... - szepnął Remus, przerywając ciszę. Uporczywie wpatrywał się w oczy matki, chcąc, by ta wreszcie również spojrzała na niego. Podziałało. Smutne oczy Sophie wprawiły go w jeszcze większe współczucie. Jakaś cząstka jego samego czuła się winna temu, co się stało.
    - Usiądź obok mnie. - Poklepała błękitną pościel, przewracając stronę albumu.
    Remus posłusznie usiadł, zaglądając mamie przez ramię, aby przyjrzeć się kolejnemu zdjęciu. No tak... On, jako -pięcio, czy sześciolatek u cioci Arabelli, bawiący się z kuzynostwem. Pamiętał tę chwilę, bo to wtedy złamał sobie rękę, wyskakując z huśtawki.
    Kolejne zdjęcie. Kolejne wspomnienie.
    Tata, jako pan młody w czarnym garniturze ze śmiesznym cylindrem na głowie. A obok mama... W białej sukni ślubnej, długim welonie, beztroskim uśmiechu.
    - Musieliśmy jakoś przykryć oryginalną fryzurę twojego ojca - powiedziała ze śmiechem Sophie, przywołując w pamięci ten dzień. - On i jego kolega trzy dni przed ślubem trenowali jakieś nowe zaklęcia zmieniające kolor włosów i oto efekt ich pracy... Tata na sam ślub miał włosy koloru dojrzałej wiśni i za nic w świecie nie mogliśmy się tego pozbyć.
    Remus zaśmiał się cicho, próbując sobie wyobrazić zaistniałą sytuację.
    - Nie byłaś zła? - spytał, myśląc jednocześnie, co Molly by zrobiła, gdyby to jemu przydarzyło się coś podobnego.
    - Och, na początku byłam. Tym bardziej, kiedy oznajmił mi, że nawet przefarbowanie włosów na naturalny kolor, czyli blond, nie dało żadnego efektu, gdyż po kilku minutach znowu stawały się wiśniowe. Ale później wpadł mi do głowy pomysł z cylindrem i wszystko skończyło się dobrze. Oprócz miny księdza, kiedy ujrzał wystające spod kapelusza czerwone kosmyki.
    - Jak się tego pozbyliście?
    - Musieliśmy czekać, aż tacie odrosną włosy i obciąć je. Śmiesznie wyglądał z takimi odrostami - uśmiechnęła się, przytulając Remusa. - Wszystko będzie dobrze. Wszystko...

~ * ~

    - Lily, list do ciebie! - zawołała z kuchni Eva, przeglądając poranną korespondencję. Siedziała z kubkiem kawy przy stole, co należało już do jej małych tradycji. Zaczynała tak każdy dzień.
    Rudowłosa szesnastolatka zbiegła po schodach, rzucając zgorszone spojrzenie podsłuchującej Petunii. Blondynka syknęła i wróciła do oglądania telewizji.
    Wpadła do kuchni, omal nie przewracając stojącego przy stole krzesła. Nie często zdarzało jej się dostawać listy zwykłą pocztą. Nie miała do kogo pisywać listów ze świata mugoli, a co za tym szło, nie miała również od kogo ich otrzymywać.
    Wzięła do ręki białą kopertę i szybko ją otworzyła. Rozwinęła bladoniebieską kartkę i aż zapiszczała z radości, widząc znajome, drobne pismo kuzynki.

Cześć, Lily!
Są wakacje, ślęczysz sama w domu, pewnie okropnie ci się nudzi, więc postanowiłam się w końcu odezwać. Ostatni raz widziałyśmy się dokładnie rok temu, więc nie wiem czy poznam cię, kiedy spotkamy się u babci. Mam jednak nadzieję, że nie przerosłaś swojej kuzynki. Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjedziesz! Mam dla ciebie pewną niespodziankę.
Co u ciebie słychać? Jak było w Hogwarcie? Czy ten "napuszony łeb" dalej za tobą lata? Masz mi tyle do opowiedzenia!
Do zobaczenia,
Joyi

    Zaśmiała się głośno, kończąc czytać list. Joanne zawsze była jej bratnią duszą. Tylko ona jedna z rodziny, oprócz jej rodziców i dziadków, wiedziała, gdzie tak naprawdę co roku wyjeżdża Lily. Rudowłosa ufała jej niemal tak samo, jak Megan, Lucy czy Molly.
    - Joyi do ciebie pisała? - spytała pani Evans, nie unosząc głowy znad rachunku za prąd.
    Lily przytaknęła, przysiadając na krześle.
    - Jeszcze dwa tygodnie i się spotkacie - uśmiechnęła się kobieta, odkładając listy na bok. Odgarnęła pasemko włosów za ucho, ale te po chwili znów opadło jej na oko.
    Dziewczyna przytaknęła w zamyśleniu. Jeśli Joyi pisała, że ma dla niej niespodziankę, rudowłosa miała podstawy, żeby zacząć się obawiać. Joanne należała do osób, które nie przejmują się zdaniem innych, toteż często wpadała na niezbyt dobre pomysły, w celu "umilenia sobie życia". Prawie za każdym razem wychodziła z tego z szerokim uśmiechem, ale Lily miała co do tego poważne zastrzeżenia. Joyi z pewnością była zbyt szalona, ale właśnie ta cecha charakteru przyciągała do niej setki ludzi. Dzięki swojemu wrodzonemu luzowi zjednywała sobie mnóstwo osób. Co tym razem wymyśliła jej kuzynka?
    - Chyba pójdę się trochę przewietrzyć... - wymamrotała Lily i nie czekając na odpowiedź mamy, wyszła z kuchni, kierując się w stronę drzwi wyjściowych.
    Orzeźwiający wiatr owiał jej twarz. Od razu poczuła się lepiej. Ostatnio coraz mniej lubiła przebywać w domu. Nie tylko ze względu na Petunię. Rudowłosa zdecydowanie wolała otwartą przestrzeń, łono natury, zieleń trawy, błękit nieba, wiatr i słońce.
    Wyszła na ulicę, od której odbijał się żar panujący na dworze. Słońce mocno świeciło, ale wiał przyjemny wiaterek, dzięki któremu dało się jakoś wytrzymać i nie paść po przejściu kilkunastu metrów.
    Szła powoli, rozglądając się na boki i bacznie obserwując każdy najmniejszy szczegół miasteczka, w którym mieszkała. Chciała się nacieszyć tym widokiem, zanim znów powróci do Hogwartu. Po raz ostatni.
    Nie mogła w to uwierzyć. Już sześć lat minęło od chwili, kiedy pierwszy raz znalazła się na King Cross w Expresie Londyn - Hogwart.
    Sześć lat, od kiedy poznała Molly, Lucy i Megan.
    Sześć lat od kiedy poznała Jamesa, Remusa, Syriusza, Petera i całą resztę znajomych.
    "Może gdyby Potter od początku okazywał symptomy normalności, nasza przyjaźń rozkwitłaby prędzej...?" - zastanawiała się, mijając kawiarnię Lavazza, do której uwielbiała chodzić w dzieciństwie razem z mamą. "To nie ma już znaczenia" - uśmiechnęła się w myślach.
    - Lily?! - Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała wysoki, niemal piskliwy głos, wołający ją.
    Odwróciła się, napotykając wzrokiem niską dziewczynę w jej wieku.
    - Claudette?! - wykrzyknęła, wybałuszając oczy.
    - A kogo się spodziewałaś? - odkrzyknęła tamta, ruszając szybkim krokiem w jej stronę. - Świętego Mikołaja? W samym środku lata? - zaśmiała się, ukazując idealnie proste, biała zęby. - Cały rok cię nie widziałam!
    Lily zaśmiała się, witając się z dawną koleżanką. Kiedy jeszcze chodziła do mugolskiej szkoły, Claudette była jej koleżanką. Najlepszą. Miały podobne zainteresowania i Lily tylko z nią udało się zakolegować. Obie uwielbiały książki i piec babeczki w wolnym czasie. Claudette jako jedna z nielicznych nie uważała Lily za wyobcowaną ze świata mody.
    Cała istota tej dziewczyny skupiała się w jej oczach. Ogromne, szare oczy, w których zebrana była cała jej inteligencja i poczucie humoru. Patrząc w nie, człowiek od razu mógł się zorientować, że ma do czynienia z istotą nie przeciętnej mądrości.
    Claudette była niewysoka i szczupła. Niczym nie wyróżniała się z tłumu, była drobna i niepozorna. Tylko gdy mówiła, jej obecnością interesowały się tłumy. Wysoki głos, górował nad szarością zwykłych, codziennych dźwięków. Ale nie był to głos w żaden sposób drażliwy. Piskliwy, ale przyjemny dla ucha. Mówiła zazwyczaj szybko, ale składnie, nie połykając przy tym końcówek.
    Blond włosy zazwyczaj upinała w ciasny kok, aby żaden kosmyk nie przeszkadzał jej w czytaniu. Nie dbała za bardzo o wygląd, ale zawsze wyglądała schludnie. Miała w sobie to coś, co przyciąga wzrok rozmówcy.
    Nie sposób było się z nią nudzić. Choć nie uczestniczyła w imprezach, ani żadnych zabawach tego typu, uwielbiała się śmiać, a robiła to tak często, że z biegiem lat w jej policzkach pojawiły się głębokie bruzdy, jeszcze bardziej dodając jej uroku.
    - Jaka szkoda, że poszłaś do szkoły prywatnej - uśmiech na chwilę znikł z twarzy dziewczyny, ale po chwili ponownie na niej zawitał. - Wybierasz się gdzieś? - spytała.
    - W zasadzie to nie - uśmiechnęła się Lily. - Idę bez celu. I rozmyślam. A ty? - spytała po chwili.
    - Wracam od cioci. Mama wysłała mnie, żeby dać jej jakieś sadzonki kwiatów. Idziemy do Lavazzy? - spytała szybko blondynka, łapiąc rudowłosą za rękę i już prowadząc ją w stronę kawiarni.
    Usiadły przy uchylonym oknie, zamawiając colę i lody miętowe. Claudette opowiadała o szkole, nauczycielach, młodszej siostrze i książkach, jakie ostatnio wywarły na niej pozytywne wrażenie. Lily miała trudności z tym, żeby nie wspomnieć nic o Hogwarcie. Wiedziała, że nie może pisnąć słówka na ten temat. Nawet Claudette.

* Remus mieszka na mugolskim osiedlu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz