Kolejny dzień nie zapowiadał się upalnie, choć słońce usilnie próbowało
przepchać się przez grube warstwy chmur. Pojedyncze promyki oświetlały
ogród, drzewa, krzaki, kwiaty... Ale było to niczym w porównaniu z
hulającym wiatrem.
Remus leżał bez ruchu, zakopany w kołdrę, nie myśląc o niczym. Umysł
miał pusty, całkowicie wypleniony z jakichkolwiek myśli. Przez całą noc
nie zmrużył oka, przewracając się z boku na bok. Nic nie dawały
tradycyjne metody, jak picie ciepłego mleka czy herbaty ziołowej. W
całym domu panowała głucha cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem
zegara ściennego. Raz usłyszał kroki matki, wychodzącej z sypialni i
kierującej się do kuchni.
Kolejny raz przewrócił się na drugi bok. Nawet wspomnienia o Molly nie
dawały żadnego ukojenia. Zwykle była to skuteczna metoda na wszelkie
smutki i żale. Lecz nie teraz. Nie teraz, kiedy jego tata leżał w
Świętym Mungu, kiedy nie wiedział jak się czuje.
Wpatrzył się w ciemne okno, jakby miał nadzieję tam znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.
"Szesnaście dni do pełni" - przemknęło mu przez myśl. Tym razem nie
będzie z nim przyjaciół. Nienawidził tych chwil. Ból, cierpienie,
nieświadomość. Nie wiedział co robi, nie miał pojęcia jak się zachowuje.
Kiedy byli z nim James, Syriusz i Peter był szczęśliwy. Nawet, kiedy
zbliżała się pełnia. Ale we wakacje było inaczej. Gorzej. Samotnie
siedział w piwnicy pod domem, wyjąc żałośnie. Nigdy nie zapomni tego
pełnego smutku spojrzenia matki. Jakby chciała go stamtąd wyciągnąć. Ale
nie mogła. Był niebezpieczny, nie czuł złości do niej, kiedy go
zamykała, wiedział, że tak trzeba.
Wstał z łóżka, kierując się do kuchni. Po drodze minął uchylone drzwi
sypialni mamy. Zajrzał przez niewielką szparę i dostrzegł ją siedzącą na
łóżku i przeglądającą album ze zdjęciami. Chwilowo zapomniał o suchości
w gardle i zamiast po szklankę wody, udał się w stronę rodzicielki. Po
cichu podszedł do niej, kucając na przeciw niej. Twarz miała oświetloną
jasną smugą światła z latarni ulicznej*. Bez trudu dostrzegł malujące
się rozczulenie i smutek w piwnych oczach.
Zauważyła go od razu, kiedy zajrzał do pomieszczenia. Nie dała tego
jednak po sobie poznać, z uporem wpatrując się w ruchomą fotografię
przedstawiającą ją - jako młodziutką kobietę - z Remusem jako
niemowlakiem w rękach. Dziecko gaworzyło radośnie, a Sophie uśmiechała
się delikatnie.
Kiedy uklęknął na przeciw niej, z powrotem poczuła napływający smutek.
Widząc Remusa, od razu miała przed oczami Johna. Działało to również w
drugą stronę. Kiedy Remus był w Hogwarcie, patrząc na męża, widziała
jakby starszą kopię syna. Tęskniła wtedy za nim; natura matki jedynaka
dawała o sobie znać. Ale zawsze miała pewność, że Remusowi nic nie
grozi, że jest pod dobrą opieką - sama przecież chodziła do Hogwartu,
wiedziała, że nic mu się nie stanie. Ale teraz nie miała tej samej
pewności co do Johna. Dolan wyraźnie powiedział, że są dobrej myśli. A
wiadomo, że jeśli ktoś mówi, że jest dobrej myśli, to znaczy, że tak
naprawdę ma nikłe szanse.
- Mamo... - szepnął Remus, przerywając ciszę. Uporczywie wpatrywał się w
oczy matki, chcąc, by ta wreszcie również spojrzała na niego.
Podziałało. Smutne oczy Sophie wprawiły go w jeszcze większe
współczucie. Jakaś cząstka jego samego czuła się winna temu, co się
stało.
- Usiądź obok mnie. - Poklepała błękitną pościel, przewracając stronę albumu.
Remus posłusznie usiadł, zaglądając mamie przez ramię, aby przyjrzeć
się kolejnemu zdjęciu. No tak... On, jako -pięcio, czy sześciolatek u
cioci Arabelli, bawiący się z kuzynostwem. Pamiętał tę chwilę, bo to
wtedy złamał sobie rękę, wyskakując z huśtawki.
Kolejne zdjęcie. Kolejne wspomnienie.
Tata, jako pan młody w czarnym garniturze ze śmiesznym cylindrem na
głowie. A obok mama... W białej sukni ślubnej, długim welonie,
beztroskim uśmiechu.
- Musieliśmy jakoś przykryć oryginalną fryzurę twojego ojca -
powiedziała ze śmiechem Sophie, przywołując w pamięci ten dzień. - On i
jego kolega trzy dni przed ślubem trenowali jakieś nowe zaklęcia
zmieniające kolor włosów i oto efekt ich pracy... Tata na sam ślub miał
włosy koloru dojrzałej wiśni i za nic w świecie nie mogliśmy się tego
pozbyć.
Remus zaśmiał się cicho, próbując sobie wyobrazić zaistniałą sytuację.
- Nie byłaś zła? - spytał, myśląc jednocześnie, co Molly by zrobiła, gdyby to jemu przydarzyło się coś podobnego.
- Och, na początku byłam. Tym bardziej, kiedy oznajmił mi, że nawet
przefarbowanie włosów na naturalny kolor, czyli blond, nie dało żadnego
efektu, gdyż po kilku minutach znowu stawały się wiśniowe. Ale później
wpadł mi do głowy pomysł z cylindrem i wszystko skończyło się dobrze.
Oprócz miny księdza, kiedy ujrzał wystające spod kapelusza czerwone
kosmyki.
- Jak się tego pozbyliście?
- Musieliśmy czekać, aż tacie odrosną włosy i obciąć je. Śmiesznie
wyglądał z takimi odrostami - uśmiechnęła się, przytulając Remusa. -
Wszystko będzie dobrze. Wszystko...
~ * ~
- Lily, list do ciebie! - zawołała z kuchni Eva, przeglądając poranną
korespondencję. Siedziała z kubkiem kawy przy stole, co należało już do
jej małych tradycji. Zaczynała tak każdy dzień.
Rudowłosa szesnastolatka zbiegła po schodach, rzucając zgorszone
spojrzenie podsłuchującej Petunii. Blondynka syknęła i wróciła do
oglądania telewizji.
Wpadła do kuchni, omal nie przewracając stojącego przy stole krzesła.
Nie często zdarzało jej się dostawać listy zwykłą pocztą. Nie miała do
kogo pisywać listów ze świata mugoli, a co za tym szło, nie miała
również od kogo ich otrzymywać.
Wzięła do ręki białą kopertę i szybko ją otworzyła. Rozwinęła
bladoniebieską kartkę i aż zapiszczała z radości, widząc znajome, drobne
pismo kuzynki.
Cześć, Lily!
Są
wakacje, ślęczysz sama w domu, pewnie okropnie ci się nudzi, więc
postanowiłam się w końcu odezwać. Ostatni raz widziałyśmy się dokładnie
rok temu, więc nie wiem czy poznam cię, kiedy spotkamy się u babci. Mam
jednak nadzieję, że nie przerosłaś swojej kuzynki. Już nie mogę się
doczekać, kiedy przyjedziesz! Mam dla ciebie pewną niespodziankę.
Co u ciebie słychać? Jak było w Hogwarcie? Czy ten "napuszony łeb" dalej za tobą lata? Masz mi tyle do opowiedzenia!
Do zobaczenia,
Joyi
Zaśmiała się głośno, kończąc czytać list. Joanne zawsze była jej
bratnią duszą. Tylko ona jedna z rodziny, oprócz jej rodziców i
dziadków, wiedziała, gdzie tak naprawdę co roku wyjeżdża Lily. Rudowłosa
ufała jej niemal tak samo, jak Megan, Lucy czy Molly.
- Joyi do ciebie pisała? - spytała pani Evans, nie unosząc głowy znad rachunku za prąd.
Lily przytaknęła, przysiadając na krześle.
- Jeszcze dwa tygodnie i się spotkacie - uśmiechnęła się kobieta,
odkładając listy na bok. Odgarnęła pasemko włosów za ucho, ale te po
chwili znów opadło jej na oko.
Dziewczyna przytaknęła w zamyśleniu. Jeśli Joyi pisała, że ma dla niej
niespodziankę, rudowłosa miała podstawy, żeby zacząć się obawiać. Joanne
należała do osób, które nie przejmują się zdaniem innych, toteż często
wpadała na niezbyt dobre pomysły, w celu "umilenia sobie życia". Prawie
za każdym razem wychodziła z tego z szerokim uśmiechem, ale Lily miała
co do tego poważne zastrzeżenia. Joyi z pewnością była zbyt szalona, ale
właśnie ta cecha charakteru przyciągała do niej setki ludzi. Dzięki
swojemu wrodzonemu luzowi zjednywała sobie mnóstwo osób. Co tym razem
wymyśliła jej kuzynka?
- Chyba pójdę się trochę przewietrzyć... - wymamrotała Lily i nie
czekając na odpowiedź mamy, wyszła z kuchni, kierując się w stronę drzwi
wyjściowych.
Orzeźwiający wiatr owiał jej twarz. Od razu poczuła się lepiej.
Ostatnio coraz mniej lubiła przebywać w domu. Nie tylko ze względu na
Petunię. Rudowłosa zdecydowanie wolała otwartą przestrzeń, łono natury,
zieleń trawy, błękit nieba, wiatr i słońce.
Wyszła na ulicę, od której odbijał się żar panujący na dworze. Słońce
mocno świeciło, ale wiał przyjemny wiaterek, dzięki któremu dało się
jakoś wytrzymać i nie paść po przejściu kilkunastu metrów.
Szła powoli, rozglądając się na boki i bacznie obserwując każdy
najmniejszy szczegół miasteczka, w którym mieszkała. Chciała się
nacieszyć tym widokiem, zanim znów powróci do Hogwartu. Po raz ostatni.
Nie mogła w to uwierzyć. Już sześć lat minęło od chwili, kiedy pierwszy
raz znalazła się na King Cross w Expresie Londyn - Hogwart.
Sześć lat, od kiedy poznała Molly, Lucy i Megan.
Sześć lat od kiedy poznała Jamesa, Remusa, Syriusza, Petera i całą resztę znajomych.
"Może gdyby Potter od początku okazywał symptomy normalności, nasza
przyjaźń rozkwitłaby prędzej...?" - zastanawiała się, mijając kawiarnię
Lavazza, do której uwielbiała chodzić w dzieciństwie razem z mamą. "To
nie ma już znaczenia" - uśmiechnęła się w myślach.
- Lily?! - Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała wysoki, niemal piskliwy głos, wołający ją.
Odwróciła się, napotykając wzrokiem niską dziewczynę w jej wieku.
- Claudette?! - wykrzyknęła, wybałuszając oczy.
- A kogo się spodziewałaś? - odkrzyknęła tamta, ruszając szybkim
krokiem w jej stronę. - Świętego Mikołaja? W samym środku lata? -
zaśmiała się, ukazując idealnie proste, biała zęby. - Cały rok cię nie
widziałam!
Lily zaśmiała się, witając się z dawną koleżanką. Kiedy jeszcze
chodziła do mugolskiej szkoły, Claudette była jej koleżanką. Najlepszą.
Miały podobne zainteresowania i Lily tylko z nią udało się zakolegować.
Obie uwielbiały książki i piec babeczki w wolnym czasie. Claudette jako
jedna z nielicznych nie uważała Lily za wyobcowaną ze świata mody.
Cała istota tej dziewczyny skupiała się w jej oczach. Ogromne, szare
oczy, w których zebrana była cała jej inteligencja i poczucie humoru.
Patrząc w nie, człowiek od razu mógł się zorientować, że ma do czynienia
z istotą nie przeciętnej mądrości.
Claudette była niewysoka i szczupła. Niczym nie wyróżniała się z tłumu,
była drobna i niepozorna. Tylko gdy mówiła, jej obecnością interesowały
się tłumy. Wysoki głos, górował nad szarością zwykłych, codziennych
dźwięków. Ale nie był to głos w żaden sposób drażliwy. Piskliwy, ale
przyjemny dla ucha. Mówiła zazwyczaj szybko, ale składnie, nie połykając
przy tym końcówek.
Blond włosy zazwyczaj upinała w ciasny kok, aby żaden kosmyk nie
przeszkadzał jej w czytaniu. Nie dbała za bardzo o wygląd, ale zawsze
wyglądała schludnie. Miała w sobie to coś, co przyciąga wzrok rozmówcy.
Nie sposób było się z nią nudzić. Choć nie uczestniczyła w imprezach,
ani żadnych zabawach tego typu, uwielbiała się śmiać, a robiła to tak
często, że z biegiem lat w jej policzkach pojawiły się głębokie bruzdy,
jeszcze bardziej dodając jej uroku.
- Jaka szkoda, że poszłaś do szkoły prywatnej - uśmiech na chwilę znikł
z twarzy dziewczyny, ale po chwili ponownie na niej zawitał. -
Wybierasz się gdzieś? - spytała.
- W zasadzie to nie - uśmiechnęła się Lily. - Idę bez celu. I rozmyślam. A ty? - spytała po chwili.
- Wracam od cioci. Mama wysłała mnie, żeby dać jej jakieś sadzonki
kwiatów. Idziemy do Lavazzy? - spytała szybko blondynka, łapiąc
rudowłosą za rękę i już prowadząc ją w stronę kawiarni.
Usiadły przy uchylonym oknie, zamawiając colę i lody miętowe. Claudette
opowiadała o szkole, nauczycielach, młodszej siostrze i książkach,
jakie ostatnio wywarły na niej pozytywne wrażenie. Lily miała trudności z
tym, żeby nie wspomnieć nic o Hogwarcie. Wiedziała, że nie może pisnąć
słówka na ten temat. Nawet Claudette.
* Remus mieszka na mugolskim osiedlu ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz