Korytarz Świętego Munga zdawał się być jeszcze bardziej zatłoczony niż
zwykle. Wszędzie przewijały się uzdrowicielki, pacjenci oraz
odwiedzający. Mimo to powietrze było rześkie i przynosiło ogromną ulgę
osłabionej Sophie. Nie przespała kolejnej nocy. Bała się o męża. Zawsze
była mistrzynią w zamartwianiu się. I tym razem tego nie poskąpiła.
Siedziała bez ruchu na brązowej ławce pod ścianą, czekając wraz z
Remusem na uzdrowiciela, który zajmował się Johnym. Lada chwila mieli
wejść do sali, zobaczyć go na własne oczy, przekonać się w jakim jest
stanie. A tej właśnie chwili Sophie bała się najbardziej. Bała się
zobaczyć bladą twarz męża, jego wszystkie zadrapania, stłuczenia,
obdarcia, rany. Jego zapadniętych oczu, ledwo co unoszącej się klatki.
- Pani Sophie Lupin? - zapytał mężczyzna w średnim wieku, z czarnymi włosami, gdzieniegdzie przetykanymi srebrnymi pasmami.
Sophie przytaknęła, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowo.
- Proszę za mną - powiedział, nie ukazując żadnych emocji na owalnej twarzy.
Remus wstał szybko, łapiąc mamę pod ramię. Ujrzał białe drzwi z
wielkimi wygrawerowanymi literami SALA NUMER 224. Wstrzymał na chwilę
oddech, a kiedy wszedł do małego pomieszczenia, wypuścił je ze świstem.
Na łóżku, wśród białej pościeli, leżał John. Miał lekko bladą skórę,
oczy obtoczone szarymi kręgami. Oddychał powoli, równomiernie, jakby
spał. Nie drgał mu ani jeden mięsień. Na twarz nałożoną miał jakby
maskę, podłączoną do jakiejś butli. * Widocznie nie mógł oddychać
samodzielnie.
Podszedł do ojca i jak w transie, usiadł na krześle przy łóżku. Sophie zrobiła to samo.
- Pan Lupin jest w kiepskim stanie. - Przywrócił ich głos uzdrowiciela.
- Robimy wszystko, co możemy, ale nie za dużo możemy zdziałać - mówił
dalej. - Poczekamy jeszcze tydzień, ale jeśli nie będzie żadnej poprawy,
będziemy musieli zdać się na bardziej radykalne środki.
Sophie poczuła palące łzy pod powiekami. Bardziej radykalne? Co on miał na myśli?
- A co jeśli... jeśli i one nic nie dadzą? - spytała cicho, zaciskając dłonie na torebce. Starała się być silna.
Mężczyzna spojrzał na nią przygnębiony. Remus już domyślał się, jaka będzie odpowiedź.
- Zobaczymy - mruknął. Nie chciał wyjawić całej prawdy pani Lupin. Była
w szoku, ledwo dawała sobie radę. Jej jedynym oparciem był jej syn.
Jeśli powiedziałby, że wtedy straciliby całą nadzieję, załamałaby się.
Przestała by wierzyć. A przecież jakieś szanse były. Nikłe, ale były.
Remus odwrócił wzrok. Uzdrowiciel mógł tak kłamać mamie. Ale nie jemu. W
pewnym sensie był mu wdzięczny, że próbował zaoszczędzić jej
cierpienia. Ale z drugiej wolałby, aby był szczery.
~ * ~
W Lavazzie wrzało. Upał, wakacje i wolne od szkoły sprawiały, że do
kawiarni schodziły się dziesiątki ludzi więcej, niż zwykle. Babcie z
wnukami, rodzice z dziećmi, nastolatkowie ze znajomymi.
Również rudowłosa szesnastolatka nie próżnowała i wraz z Claudette
zaśmiewała się, wspominają dawne czasy. Przez chwilę poczuła się, jakby
nic się nie zmieniło. Jakby w ogóle nie dostała listu z Hogwartu, jakby
nadal chodziła do mugolskiej szkoły, a z Claudette widywała się
codziennie.
Lily kątem oka spojrzała na duży zegar wiszący na ścianie.
Osiemnasta?! Na Merlina, siedziała w kawiarni już trzy godziny!
- Chyba muszę już lecieć. Koniecznie musimy się jeszcze spotkać -
uśmiechnęła się. Czas spędzony z dawną znajomą był naprawdę udany.
- Pewnie! - Claudette wstała od stołu, także się zbierając. - Odprowadzę cię. Mam po drodze.
~ * ~
- Myślicie, że powinienem wziąć zapałki? - spytał James Senior,
wyłaniając się z kuchni. Czarne włosy miał w jeszcze większym nieładzie,
niż zazwyczaj. Piwne oczy mu iskrzyły, nadając młodzieńczy wyraz
czterdziestoparoletniej twarzy.
Blanka potrząsnęła lekko głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. I choć
nie cieszyła się na ten wyjazd tak bardzo, jak jej mąż, nie mogła nie
radować się na widok szczęśliwego Jamesa.
- Mieliśmy rozpalać ognisko krzemieniami - przypomniał James Junior,
wchodząc do salonu wraz z Syriuszem. Na ich ustach gościł niemal
identyczny łobuzerski uśmieszek.
- Weź zapałki - poradziła Blanka, spoglądając morderczym wzrokiem w
stronę syna. W życiu nie uwierzy, że jej mężowi uda się cokolwiek
podpalić starymi metodami wynalezionymi miliony lat temu. Skoro już nie
zamierzał używać różdżki to niech choćby użyje prostego narzędzia
mugoli.
- Jesteście spakowani? - Przytłumiony głos Jamesa Seniora dał się
słyszeć z kuchni. Mężczyzna wetknął prawie całą głowę do szafki, w
poszukiwaniu magicznej taśmy klejącej.
Z salonu doszły go pomruki potwierdzenia pomieszane z cichymi
parsknięciami. Nie mógł pozbyć się myśli, że jego rodzina knuje coś za
jego plecami.
Machnął lekceważąco ręką. Kto by się tym przejmował w tak pięknym dniu,
pomyślał. Już jutro mieli wyjechać na niezapomniany biwak. Nie wiedział
jeszcze jak bardzo będzie on niezapomniany...
~ * ~
Sophie siedziała przy mężu, uparcie wpatrując się w jego zamknięte
oczy, jakby miało mu to pomóc w wybudzeniu się. Miała uczucie, jakby
wszystkie łzy już wypłakała. Nie miała na nic siły. Katastrofalne
zdarzenie w Ministerstwie miało miejsce zaledwie dwa dni temu, a kobieta
czuła się, jakby minęły wieki. Wiedziała, że musi być dzielna - dla
Remusa. Ale to on był dzielniejszy od niej.
Poczuła jego rękę na swojej. Spojrzała mu w oczy, lekko się
uśmiechając. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo do sali ponownie wszedł
uzdrowiciel.
- Chciałbym z panią osobiście porozmawiać - zaczął z poważną miną,
świdrującym wzrokiem zmuszając ją, aby na niego popatrzyła. - Jeszcze
raz. Szczerze.
Sophie zwiesiła głowę, modląc się w duchu o wiadomość, że jej mąż wkrótce wróci do zdrowia.
- Jak już pani wie, John Lupin jest w śpiączce. Próbowaliśmy
przeróżnych metod, aby go wybudzić, jednak nic to nie dało. Stan się nie
poprawił ani o cal. Ale również nie pogorszył - dodał szybko, widząc
twarz kobiety zastygającą w napięciu. - Należy mieć nadzieję, że pani
mąż się wybudzi. Ale nie możemy niczego obiecać. Przy tego typu
przypadkach trudno jest oszacować szanse na wybudzenie się. Robimy
wszystko co w naszej mocy. - Uśmiechnął się pokrzepiająco, po raz
pierwszy od kiedy się spotkali. Sophie poczuła, że wierzy temu
człowiekowi. On nadal był dobrej myśli. Wierzył. Ufał. A to liczyło się
dla Sophie bardziej niż tysiące słów.
Remus słuchał wszystkiego w milczeniu. Serce łomotało mu w piersi i był
niemal pewien, że uzdrowiciel to słyszy. Był mu ponownie wdzięczny. Że
jednak postanowił porozmawiać z mamą, wesprzeć ją, a nie tylko
obiecywać, że będzie lepiej. Wyjawił całą prawdę. Oszacował szanse,
skutki i wyjaśnił wszystko.
Widział każdą zmianę na twarzy matki. Od przerażenia po ulgę. Już nie
płakała. Straciła na to siły. Remus nie wiedział czy człowiekowi może
zabraknąć łez, ale jeśli tak, to chyba mamie właśnie ich zabrało.
Widział, że walczy ona ze samą sobą. Jeszcze nigdy nie widział jej tak
dzielnej.
~ * ~
- Wszystko spakowane? - spytał po raz kolejny James Senior, zamykając
bagażnik samochodu. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Zdawało się, że
wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Zadbał dosłownie o wszystko.
Syriusz wywrócił oczami, sadowiąc się na tylnym siedzeniu. Z jednej
strony cieszył się na ten wyjazd; był ciekaw jakie przygody ich tam
czekają i nie miał zamiaru stronić od różnych ciekawych znajomości z
płcią piękną. Lecz z drugiej strony obawiał się pomysłów Jamesa Seniora.
Black uwielbiał kawały, to fakt, ale tylko te, które sam realizował, a
nie te, które były realizowane na nim.
- Na pewno wszystko mamy, nie martw się - powiedziała po raz kolejny
Blanka, zapinając pasy. - Jedźmy już, bo nie zdążymy dotrzeć do
wieczora.
James Senior odpalił silnik i opuścił podjazd.
- Za jakieś dwie godziny będziemy na miejscu - poinformował ich, skręcając w lewo. - Na dzikim łonie natury.
Kobieta drgnęła, jakby nagle sobie o czymś przypomniała.
- James...
- Tak? - odezwał się pan Potter.
- Co? - odkrzyknął Rogacz.
Syriusz zaśmiał się gardłowo.
- Jamesie Seniorze, czy mógłbyś nam wreszcie powiedzieć, gdzie my tak właściwie jedziemy? - spytała poważnym głosem.
- Nie wolicie mieć niespodzianki? - Wyszczerzył zęby.
- Nie! - odkrzyknęli chórem.
Mężczyzna wyglądał na lekko rozczarowanego, ale zaraz jego twarz się rozchmurzyła.
- Jedziemy na wspaniałe pole namiotowe. Wokół rośnie sporo drzew i jest
wielkie jezioro, gdzie można popływać kajakiem. Będziecie zachwyceni!
Syriusz uśmiechnął się szeroko, a do głowy przyszła mu pewna myśl.
James Senior w głębi duszy wciąż jest młodym człowiekiem, dopiero
kończącym Hogwart. Zmienił się tylko jego wygląd. Skorupa. Ale wnętrze
jest takie samo jak kilkadziesiąt lat wcześniej.
~ * ~
Świeże, rześkie powietrze uderzało w nozdrza, gdy tylko wysiadło się z
dusznego wnętrza samochodu. Wiał lekki, przyjemny wiatr, a słońce mocno
paliło, nie znając litości.
Trawa miała odcień jasnej, soczystej zieleni. Była krótko przycięta,
lecz zdarzały się kępy dłuższych źdźbeł. Jak wynikało z opowieści Jamesa
Seniora, krajobraz był przepiękny. Z trudem dało się oderwać oczy od
rozległych równin otoczonych małym lasem. Świerki i sosny kiwały się
lekko w rytm podmuchów wiatru, szumiąc cicho.
Dalej widać było niezmąconą taflę jeziora. Kilka kaczek pływało po
niej, nie zdając sobie sprawy, że lada chwila może potrącić je któryś z
kajaków.
Na polu namiotowym, który okazał się być sporą przestrzenią z kępami
zielonej trawy, rozstawionych było już kilka namiotów. Widać, że sezon
kempingowania został niedawno otwarty.
Blanka z zachwytem rozglądała się wokół. Nie spodziewała się takiego
widoku. Przygotowana była raczej na totalną pustkę z kilkoma smętnymi
drzewkami i brudną wodą w małym jeziorku. A tymczasem prawda okazała się
być zupełnie inna. Przepiękny krajobraz emanował spokojem i pogodą
ducha. W oddali słychać było piski dziewczyn wrzucanych przez jakichś
młodych chłopaków do wody.
James i Syriusz z niemym zaskoczeniem popatrzyli po sobie. Zwykle
obojętni na piękno natury, teraz byli oszołomieni. Młody Black już miał w
głowie setki planów spędzenia wspaniałego czasu na łonie natury.
Większość związana była z dziewczynami, które pluskały się w jeziorze.
James Senior z dumą omiótł spojrzeniem wszystko dookoła. Widział
wniebowziętą minę Blanki i uśmiechy na twarzach synów. Od samego
początku był pewien, że spodoba im się tutaj, a ich pobyt możliwie się
przedłuży.
- Zajmę się wszystkim, a wy w tym czasie możecie zwiedzić okolicę -
powiedział łaskawym tonem, posyłając żonie uwodzicielski uśmiech. - Za
dziesięć minut namiot będzie rozłożony.
Rogacz i Łapa natychmiast przeszli do czynu. Prowadząc wesołą
pogawędkę, ruszyli w stronę jeziora, mijając po drodze natryski i
toalety.
- Coś czuję, że będą to niezapomniane wakacje - westchnął Syriusz, przyspieszając kroku.
James przez chwilę zastanowił się, czy jego przypuszczenia o tym, że
Łapa wydoroślał od kiedy Megan go usidliła były słuszne. Miał głębokie
przeczucie, że to zjawisko zostało przerwane przez gromadkę piękności,
wylegujących się na piaszczystym wybrzeżu.
- Nie wątpię - odparł po chwili.
Przeszli wzdłuż brzegu, zastanawiając się, co będą teraz robić. Syriusz
miał już jasne plany co do najbliższych kilku godzin.
- Czy nie sądzisz, że tamta piękna blondynka nie powinna tak samotnie
brodzić w wodzie? - spytał Black z chytrym uśmieszkiem. James podążył za
wzrokiem przyjaciela.
- Ech, Łapo... Czy już zapomniałeś o Megan? Tyle się natrudziłeś, żeby
znów z nią być, żeby ci wybaczyła, a teraz chcesz to wszystko
zaprzepaścić? - wtrącił, kręcąc powoli głową. Zresztą czego się
spodziewał? Że Syriusz będzie się zachowywał jak zakonnik, stroniąc od
panienek? Chyba mniej by się zdziwił, gdyby polubił Smarka. Rozejrzał
się uważnie dookoła. Rzeczywiście pełno tu było dziewczyn w ich wieku,
najwidoczniej niedaleko musiało się znajdywać jakieś miasteczko.
Pomyślał o Lily. Co by zrobiła, gdyby go przyłapała na gorącym uczynku?
"Urwałaby mi łeb" - pomyślał w jednej chwili i aż się wstrząsnął. Ale
Lily tu nie ma - mówił jakiś chytry głosik w jego głowie. "Nie ma mowy.
Niech Black rusza na podboje sam" - pomyślał w jednej chwili,
uśmiechając się.
- To jak, idziemy? - dobiegł go głos Syriusza.
- Tak, jasne... - odparł nieprzytomnym głosem.
* Nie mam pojęcia jak przebiega proces leczenia w Świętym Mungu, więc postanowiłam wymyślić własny sposób :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz