sobota, 3 listopada 2012

Biwak Potterów część I

    Korytarz Świętego Munga zdawał się być jeszcze bardziej zatłoczony niż zwykle. Wszędzie przewijały się uzdrowicielki, pacjenci oraz odwiedzający. Mimo to powietrze było rześkie i przynosiło ogromną ulgę osłabionej Sophie. Nie przespała kolejnej nocy. Bała się o męża. Zawsze była mistrzynią w zamartwianiu się. I tym razem tego nie poskąpiła. Siedziała bez ruchu na brązowej ławce pod ścianą, czekając wraz z Remusem na uzdrowiciela, który zajmował się Johnym. Lada chwila mieli wejść do sali, zobaczyć go na własne oczy, przekonać się w jakim jest stanie. A tej właśnie chwili Sophie bała się najbardziej. Bała się zobaczyć bladą twarz męża, jego wszystkie zadrapania, stłuczenia, obdarcia, rany. Jego zapadniętych oczu, ledwo co unoszącej się klatki.
    - Pani Sophie Lupin? - zapytał mężczyzna w średnim wieku, z czarnymi włosami, gdzieniegdzie przetykanymi srebrnymi pasmami.
    Sophie przytaknęła, nie mogąc zdobyć się na jakiekolwiek słowo.
    - Proszę za mną - powiedział, nie ukazując żadnych emocji na owalnej twarzy.
    Remus wstał szybko, łapiąc mamę pod ramię. Ujrzał białe drzwi z wielkimi wygrawerowanymi literami SALA NUMER 224. Wstrzymał na chwilę oddech, a kiedy wszedł do małego pomieszczenia, wypuścił je ze świstem.
    Na łóżku, wśród białej pościeli, leżał John. Miał lekko bladą skórę, oczy obtoczone szarymi kręgami. Oddychał powoli, równomiernie, jakby spał. Nie drgał mu ani jeden mięsień. Na twarz nałożoną miał jakby maskę, podłączoną do jakiejś butli. * Widocznie nie mógł oddychać samodzielnie.
    Podszedł do ojca i jak w transie, usiadł na krześle przy łóżku. Sophie zrobiła to samo.
    - Pan Lupin jest w kiepskim stanie. - Przywrócił ich głos uzdrowiciela. - Robimy wszystko, co możemy, ale nie za dużo możemy zdziałać - mówił dalej. - Poczekamy jeszcze tydzień, ale jeśli nie będzie żadnej poprawy, będziemy musieli zdać się na bardziej radykalne środki.
    Sophie poczuła palące łzy pod powiekami. Bardziej radykalne? Co on miał na myśli?
    - A co jeśli... jeśli i one nic nie dadzą? - spytała cicho, zaciskając dłonie na torebce. Starała się być silna.
    Mężczyzna spojrzał na nią przygnębiony. Remus już domyślał się, jaka będzie odpowiedź.
    - Zobaczymy - mruknął. Nie chciał wyjawić całej prawdy pani Lupin. Była w szoku, ledwo dawała sobie radę. Jej jedynym oparciem był jej syn. Jeśli powiedziałby, że wtedy straciliby całą nadzieję, załamałaby się. Przestała by wierzyć. A przecież jakieś szanse były. Nikłe, ale były.
    Remus odwrócił wzrok. Uzdrowiciel mógł tak kłamać mamie. Ale nie jemu. W pewnym sensie był mu wdzięczny, że próbował zaoszczędzić jej cierpienia. Ale z drugiej wolałby, aby był szczery.


~ * ~


    W Lavazzie wrzało. Upał, wakacje i wolne od szkoły sprawiały, że do kawiarni schodziły się dziesiątki ludzi więcej, niż zwykle. Babcie z wnukami, rodzice z dziećmi, nastolatkowie ze znajomymi.
    Również rudowłosa szesnastolatka nie próżnowała i wraz z Claudette zaśmiewała się, wspominają dawne czasy. Przez chwilę poczuła się, jakby nic się nie zmieniło. Jakby w ogóle nie dostała listu z Hogwartu, jakby nadal chodziła do mugolskiej szkoły, a z Claudette widywała się codziennie.
    Lily kątem oka spojrzała na duży zegar wiszący na ścianie.
    Osiemnasta?! Na Merlina, siedziała w kawiarni już trzy godziny!
    - Chyba muszę już lecieć. Koniecznie musimy się jeszcze spotkać - uśmiechnęła się. Czas spędzony z dawną znajomą był naprawdę udany.
    - Pewnie! - Claudette wstała od stołu, także się zbierając. - Odprowadzę cię. Mam po drodze.


~ * ~


    - Myślicie, że powinienem wziąć zapałki? - spytał James Senior, wyłaniając się z kuchni. Czarne włosy miał w jeszcze większym nieładzie, niż zazwyczaj. Piwne oczy mu iskrzyły, nadając młodzieńczy wyraz czterdziestoparoletniej twarzy.
    Blanka potrząsnęła lekko głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. I choć nie cieszyła się na ten wyjazd tak bardzo, jak jej mąż, nie mogła nie radować się na widok szczęśliwego Jamesa.
    - Mieliśmy rozpalać ognisko krzemieniami - przypomniał James Junior, wchodząc do salonu wraz z Syriuszem. Na ich ustach gościł niemal identyczny łobuzerski uśmieszek.
    - Weź zapałki - poradziła Blanka, spoglądając morderczym wzrokiem w stronę syna. W życiu nie uwierzy, że jej mężowi uda się cokolwiek podpalić starymi metodami wynalezionymi miliony lat temu. Skoro już nie zamierzał używać różdżki to niech choćby użyje prostego narzędzia mugoli.
    - Jesteście spakowani? - Przytłumiony głos Jamesa Seniora dał się słyszeć z kuchni. Mężczyzna wetknął prawie całą głowę do szafki, w poszukiwaniu magicznej taśmy klejącej.
    Z salonu doszły go pomruki potwierdzenia pomieszane z cichymi parsknięciami. Nie mógł pozbyć się myśli, że jego rodzina knuje coś za jego plecami.
    Machnął lekceważąco ręką. Kto by się tym przejmował w tak pięknym dniu, pomyślał. Już jutro mieli wyjechać na niezapomniany biwak. Nie wiedział jeszcze jak bardzo będzie on niezapomniany...


~ * ~


    Sophie siedziała przy mężu, uparcie wpatrując się w jego zamknięte oczy, jakby miało mu to pomóc w wybudzeniu się. Miała uczucie, jakby wszystkie łzy już wypłakała. Nie miała na nic siły. Katastrofalne zdarzenie w Ministerstwie miało miejsce zaledwie dwa dni temu, a kobieta czuła się, jakby minęły wieki. Wiedziała, że musi być dzielna - dla Remusa. Ale to on był dzielniejszy od niej.
    Poczuła jego rękę na swojej. Spojrzała mu w oczy, lekko się uśmiechając. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo do sali ponownie wszedł uzdrowiciel.
    - Chciałbym z panią osobiście porozmawiać - zaczął z poważną miną, świdrującym wzrokiem zmuszając ją, aby na niego popatrzyła. - Jeszcze raz. Szczerze.
    Sophie zwiesiła głowę, modląc się w duchu o wiadomość, że jej mąż wkrótce wróci do zdrowia.
    - Jak już pani wie, John Lupin jest w śpiączce. Próbowaliśmy przeróżnych metod, aby go wybudzić, jednak nic to nie dało. Stan się nie poprawił ani o cal. Ale również nie pogorszył - dodał szybko, widząc twarz kobiety zastygającą w napięciu. - Należy mieć nadzieję, że pani mąż się wybudzi. Ale nie możemy niczego obiecać. Przy tego typu przypadkach trudno jest oszacować szanse na wybudzenie się. Robimy wszystko co w naszej mocy. - Uśmiechnął się pokrzepiająco, po raz pierwszy od kiedy się spotkali. Sophie poczuła, że wierzy temu człowiekowi. On nadal był dobrej myśli. Wierzył. Ufał. A to liczyło się dla Sophie bardziej niż tysiące słów.

    Remus słuchał wszystkiego w milczeniu. Serce łomotało mu w piersi i był niemal pewien, że uzdrowiciel to słyszy. Był mu ponownie wdzięczny. Że jednak postanowił porozmawiać z mamą, wesprzeć ją, a nie tylko obiecywać, że będzie lepiej. Wyjawił całą prawdę. Oszacował szanse, skutki i wyjaśnił wszystko.
    Widział każdą zmianę na twarzy matki. Od przerażenia po ulgę. Już nie płakała. Straciła na to siły. Remus nie wiedział czy człowiekowi może zabraknąć łez, ale jeśli tak, to chyba mamie właśnie ich zabrało. Widział, że walczy ona ze samą sobą. Jeszcze nigdy nie widział jej tak dzielnej.


~ * ~


    - Wszystko spakowane? - spytał po raz kolejny James Senior, zamykając bagażnik samochodu. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Zdawało się, że wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Zadbał dosłownie o wszystko.
    Syriusz wywrócił oczami, sadowiąc się na tylnym siedzeniu. Z jednej strony cieszył się na ten wyjazd; był ciekaw jakie przygody ich tam czekają i nie miał zamiaru stronić od różnych ciekawych znajomości z płcią piękną. Lecz z drugiej strony obawiał się pomysłów Jamesa Seniora. Black uwielbiał kawały, to fakt, ale tylko te, które sam realizował, a nie te, które były realizowane na nim.
    - Na pewno wszystko mamy, nie martw się - powiedziała po raz kolejny Blanka, zapinając pasy. - Jedźmy już, bo nie zdążymy dotrzeć do wieczora.
    James Senior odpalił silnik i opuścił podjazd.
    - Za jakieś dwie godziny będziemy na miejscu - poinformował ich, skręcając w lewo. - Na dzikim łonie natury.
    Kobieta drgnęła, jakby nagle sobie o czymś przypomniała.
    - James...
    - Tak? - odezwał się pan Potter.
    - Co? - odkrzyknął Rogacz.
    Syriusz zaśmiał się gardłowo.
    - Jamesie Seniorze, czy mógłbyś nam wreszcie powiedzieć, gdzie my tak właściwie jedziemy? - spytała poważnym głosem.
    - Nie wolicie mieć niespodzianki? - Wyszczerzył zęby.
    - Nie! - odkrzyknęli chórem.
    Mężczyzna wyglądał na lekko rozczarowanego, ale zaraz jego twarz się rozchmurzyła.
    - Jedziemy na wspaniałe pole namiotowe. Wokół rośnie sporo drzew i jest wielkie jezioro, gdzie można popływać kajakiem. Będziecie zachwyceni!
    Syriusz uśmiechnął się szeroko, a do głowy przyszła mu pewna myśl. James Senior w głębi duszy wciąż jest młodym człowiekiem, dopiero kończącym Hogwart. Zmienił się tylko jego wygląd. Skorupa. Ale wnętrze jest takie samo jak kilkadziesiąt lat wcześniej.


~ * ~


    Świeże, rześkie powietrze uderzało w nozdrza, gdy tylko wysiadło się z dusznego wnętrza samochodu. Wiał lekki, przyjemny wiatr, a słońce mocno paliło, nie znając litości.
    Trawa miała odcień jasnej, soczystej zieleni. Była krótko przycięta, lecz zdarzały się kępy dłuższych źdźbeł. Jak wynikało z opowieści Jamesa Seniora, krajobraz był przepiękny. Z trudem dało się oderwać oczy od rozległych równin otoczonych małym lasem. Świerki i sosny kiwały się lekko w rytm podmuchów wiatru, szumiąc cicho.
    Dalej widać było niezmąconą taflę jeziora. Kilka kaczek pływało po niej, nie zdając sobie sprawy, że lada chwila może potrącić je któryś z kajaków.
    Na polu namiotowym, który okazał się być sporą przestrzenią z kępami zielonej trawy, rozstawionych było już kilka namiotów. Widać, że sezon kempingowania został niedawno otwarty.
    Blanka z zachwytem rozglądała się wokół. Nie spodziewała się takiego widoku. Przygotowana była raczej na totalną pustkę z kilkoma smętnymi drzewkami i brudną wodą w małym jeziorku. A tymczasem prawda okazała się być zupełnie inna. Przepiękny krajobraz emanował spokojem i pogodą ducha. W oddali słychać było piski dziewczyn wrzucanych przez jakichś młodych chłopaków do wody.
    James i Syriusz z niemym zaskoczeniem popatrzyli po sobie. Zwykle obojętni na piękno natury, teraz byli oszołomieni. Młody Black już miał w głowie setki planów spędzenia wspaniałego czasu na łonie natury. Większość związana była z dziewczynami, które pluskały się w jeziorze.
    James Senior z dumą omiótł spojrzeniem wszystko dookoła. Widział wniebowziętą minę Blanki i uśmiechy na twarzach synów. Od samego początku był pewien, że spodoba im się tutaj, a ich pobyt możliwie się przedłuży.
    - Zajmę się wszystkim, a wy w tym czasie możecie zwiedzić okolicę - powiedział łaskawym tonem, posyłając żonie uwodzicielski uśmiech. - Za dziesięć minut namiot będzie rozłożony.
    Rogacz i Łapa natychmiast przeszli do czynu. Prowadząc wesołą pogawędkę, ruszyli w stronę jeziora, mijając po drodze natryski i toalety.
    - Coś czuję, że będą to niezapomniane wakacje - westchnął Syriusz, przyspieszając kroku.
    James przez chwilę zastanowił się, czy jego przypuszczenia o tym, że Łapa wydoroślał od kiedy Megan go usidliła były słuszne. Miał głębokie przeczucie, że to zjawisko zostało przerwane przez gromadkę piękności, wylegujących się na piaszczystym wybrzeżu.
    - Nie wątpię - odparł po chwili.
    Przeszli wzdłuż brzegu, zastanawiając się, co będą teraz robić. Syriusz miał już jasne plany co do najbliższych kilku godzin.
    - Czy nie sądzisz, że tamta piękna blondynka nie powinna tak samotnie brodzić w wodzie? - spytał Black z chytrym uśmieszkiem. James podążył za wzrokiem przyjaciela.
    - Ech, Łapo... Czy już zapomniałeś o Megan? Tyle się natrudziłeś, żeby znów z nią być, żeby ci wybaczyła, a teraz chcesz to wszystko zaprzepaścić? - wtrącił, kręcąc powoli głową. Zresztą czego się spodziewał? Że Syriusz będzie się zachowywał jak zakonnik, stroniąc od panienek? Chyba mniej by się zdziwił, gdyby polubił Smarka. Rozejrzał się uważnie dookoła. Rzeczywiście pełno tu było dziewczyn w ich wieku, najwidoczniej niedaleko musiało się znajdywać jakieś miasteczko.
    Pomyślał o Lily. Co by zrobiła, gdyby go przyłapała na gorącym uczynku? "Urwałaby mi łeb" - pomyślał w jednej chwili i aż się wstrząsnął. Ale Lily tu nie ma - mówił jakiś chytry głosik w jego głowie. "Nie ma mowy. Niech Black rusza na podboje sam" - pomyślał w jednej chwili, uśmiechając się.
    - To jak, idziemy? - dobiegł go głos Syriusza.
    - Tak, jasne... - odparł nieprzytomnym głosem.

   


* Nie mam pojęcia jak przebiega proces leczenia w Świętym Mungu, więc postanowiłam wymyślić własny sposób :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz