sobota, 3 listopada 2012

Biwak Potterów część II

    Syriusz przystanął na chwilę, wpatrując się w mieniącą toń jeziora.
    - Idioto! - dobiegł go krzyk Jamesa. - I niby kochasz Meg?! - Stanął obok przyjaciela, patrząc na niego ze wściekłością wymalowaną na twarzy.
    - Nie pieprz, tylko ucz się od mistrza - odparł ze spokojem Syriusz, odchodząc w stronę wypatrzonej blondynki. Potter spoglądał na niego spod ściągniętych nisko brwi.
    Łapa przystanął przy dziewczynie i coś do niej mówił. Na twarzy gościł mu zawadiacki uśmiech, którym często obdarzał swoje zdobycze w Hogwarcie. Blondynka posłała mu kokieteryjne spojrzenie, poprawiając włosy. Młody Black znów coś powiedział, po czym oboje się zaśmiali. James patrzył na to z lekkim zdziwieniem. Z jaką lekkością przychodziło Syriuszowi flirtowanie z obcymi dziewczynami, kiedy miał już swoją ukochaną Megan. Ale czy, on, James, nie robił kiedyś tak samo?
    Bez namysłu zdjął koszulkę i cisnął ją na piaszczysty brzeg. Stanął w samych szortach w wodzie, zanurzając się coraz głębiej. Kiedy woda sięgała mu do ramion, rzucił się w toń, dając unosić się drobnym falom. W oddali majaczyły kajaki, powolnie płynąc na północ.


    - Jesteś uroczy. - Caroline zaśmiała się perliście, gładząc Syriusza po głowie.
    Chłopak wyszczerzył zęby, myśląc co jeszcze mógłby opowiedzieć swojej nowej zdobyczy. W grę nie wchodziła żadna historia z Hogwartu, ponieważ dziewczyna ewidentnie była mugolką. Jak wszyscy tutaj.
    - Opowiedz mi coś o sobie - wymruczał jej do ucha, dając sobie tym samym czas do namysłu.
    Blondynka zachichotała, po czym przemówiła wysokim, oleistym głosem.
    - Mieszkam niedaleko stąd, w Norford. Jakiś kwadrans drogi na piechotę. Przychodzę nad jezioro prawie codziennie, nie lubię przesiadywać w domu.
    Już po piętnastu minutach Syriusz zorientował się, że pomysł był zły. Bardzo zły. Caroline nawijała jak szalona, nie dając dojść chłopakowi do słowa. Opowiadała o swojej rodzinie, przyjaciołach, szkole i rzeczach, na których Black kompletnie się nie znał, takich jak na przykład hokej.
    Co to, na Merlina, ten hokej?! Jakiś pojazd...? - myślał gorączkowo, pragnąc tylko jednego: aby Caroline przestała gadać.
    Westchnął teatralnie. Guzik go obchodziło, co ona sobie pomyśli. Chciał się od niej uwolnić. Ale dziewczyna była tak zaabsorbowana, że zdawała się w ogóle nie zauważać kwaśnej miny Blacka.
    - Eee... Caroline... - powiedział szybko, kiedy blondynka brała wdech, aby po chwili znów zacząć swe przemówienie.
    Spojrzała na niego zdziwiona. Wyglądała, jakby zupełnie zapomniała o jego obecności.
    - Nie obraź się... ale... chyba muszę już iść - plątał się.
    - Och, ale mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! - zapiszczała, wieszając mu się na szyi.
    Syriusz uśmiechnął się sztucznie, mówiąc, że tak, oczywiście, ale w głębi duszy pragnął już nigdy nie spotkać jej na swej drodze. To był z pewnością nieudany podryw.
    Podniósł się szybko, wypatrując Jamesa. Zauważył go, jak płynie spokojnym kraulem w stronę brzegu. Już przygotował się na jego ostre słowa. A on nawet nie miał nic na swoje usprawiedliwienie. Gdyby Caroline okazała się normalną dziewczyną, a nie taką gadułą, mógłby chociaż powiedzieć, że gra była warta zachodu. Ale w takiej sytuacji ten argument odpadał.
    - Cześć, przyjacielu - krzyknął w stronę Jamesa, kiedy ten wychodził na brzeg.
    Potter nie odpowiedział. Podniósł koszulkę, otrzepał ją z piasku i dopiero wtedy spojrzał na Blacka. Wzrok mu nieco złagodniał, ale nadal nie mógł zrozumieć uczuć przyjaciela. Kochał Meg czy była to tylko gra?
    - Ej, jesteś zły? - spytał Łapa, przyglądając mu się ze zdziwieniem.
    Nagle James roześmiał się, rzucając w niego t-shirtem. Black zrobił uradowaną minę, rzucając się na przyjaciela i zwalając go z nóg.
    - Jak tam ta twoja blondynka? - wysapał Rogacz, otrzepując się z piasku.
    Syriusz momentalnie zmarkotniał.
    - Nawet nie pytaj - wymamrotał. - Gadała mi całe piętnaście minut, nie dając mi dojść do słowa.
    Potter zarechotał, wyobrażając sobie oniemiałego Blacka, starającego się w końcu odezwać.
    - To nie było śmieszne! - zbulwersował się, ale na jego ustach gościł szeroki uśmiech. - Zobaczymy co zrobisz, jak twoja Ruda cię zagada. A ma do tego predyspozycje!
    W końcu obaj uznali, że można by już wrócić na pole namiotowe i przekonać się na własne oczy, jak James Senior rozbija namiot.
   

~ * ~


    Gorące, duszne powietrze uderzyło blondwłosą dziewczynę wychodzącą z domu. Westchnęła ona cicho, rozglądając się wokół, wyraźnie kogoś szukając. Zrezygnowana usiadła na ławce ogrodowej, czekając na swego gościa.
    - Petunio - odezwał się niski, męski głos pięć minut później tuż za nią.
    Dziewczyna podskoczyła wystraszona, łapiąc się odruchowo za serce.
    - Ale mnie wystraszyłeś, Vernonie! - wykrzyknęła, przybierając na usta słodki uśmiech. - Czekałam na ciebie. Chodźmy do domu, rodzice czekają.
    Ruszyli w stronę drzwi, rozmawiając o szkole, do której chodził Vernon. Był to jeden z ich ulubionych tematów.
    Weszli do przestronnego korytarza, a stamtąd udali się do salonu. Czekali już tam na ich państwo Evans - z błogimi uśmiechami na twarzach - oraz Lily - ukrywająca znudzenie. Lecz wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie, gdy ujrzała Vernona - tęgiego młodzieńca o brązowych włosach i małych oczkach.
    - Ty jesteś Vernon, prawda? - spytała, uśmiechając się. - Już się kiedyś spotkaliśmy, pamiętasz?
    Chłopak już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale wyprowadzona z równowagi Petunia nie dała mu dojść do słowa.
    - Może usiądziemy? - spytała szybko, sztucznie się uśmiechając.
    Zmieszany Vernon spoczął na krześle, wpatrując się tępym wzrokiem w swoją dziewczynę.
    Eva zrobiła zdziwioną minę, ale o nic nie pytała.
    Dalsza rozmowa potoczyła się już sama. Petunia gadała za dwóch, za wszelką cenę próbując nie dopuścić siostry do głosu. Lily nie miała nic przeciwko temu, i tak nie zamierzała się za wiele odzywać. Vernon również nie mówił za dużo. Wpatrywał się urzeczony w Petunię jakby była ósmym cudem świata, albo i pozostałymi siedmioma. Kiedy zapytany przez pana Evansa, czym chciałby się zajmować, odpowiedział, że produkowaniem świdrów, spotkał się ze zdziwieniem Evy, zachwytem Petunii i znudzeniem Lily.
    Wszystko przebiegało idealnie, trwała rodzinna poobiednia sielanka, wydawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić spokoju, do czasu, gdy...
    - Sowa!!! - wrzask Petunii poniósł się po domu, gdy duży, szary puchacz zastukał w okno salonu. - Co tu robi to okropne stworzenie?! - Wzdrygnęła się i wbiła złowieszczy wzrok w młodszą siostrę.
    Lily bez słowa powędrowała do okna i otworzyła je na oścież. Ptak wleciał do salonu, zatoczył koło nad głowami zebranych, po czym z gracją wylądował na oparciu fotela, na którym siedział Mark.
    Vernon miał minę, jakby nie dowierzał własnym oczom. Zrobił się purpurowy, jakby zabrakło mu powietrza i bez ruchu siedział na krześle.
    Rudowłosa podeszła spokojnie do sowy, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie, że sowy ot tak przylatują do domów i roznoszą listy.
    - Mamo, czy mogę iść do siebie? - spytała, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie.
    Eva sprawiała wrażenie nieco zmieszanej, ale ostatecznie skinęła głową, spoglądając z lekką paniką na Vernona i Petunię.
    Biorąc kopertę do ręki, wyszła z salonu i krętymi schodami powędrowała do swojego pokoju. Sowa z cichym pohukiwaniem wyleciała przez otwarte okno. W pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała kompletna cisza. Petunia wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
    - Czy... - zaczęła słabym głosem - ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego ta przeklęta sowa musiała przylecieć akurat teraz?!


    Lily usiadła na łóżku, ze spokojem przyglądając się listowi. Zaśmiała się głośno, przypominając sobie minę siostry i jej chłopaka.
    To pewnie od Megan - pomyślała, rozrywając kopertę. - Albo od Lucy. Lub od Molly. Bądź od Jamesa - podpowiadał cichy głosik w jej głowie. Z niecierpliwością wyciągnęła zwój pergaminu, przyglądając się drobnemu, pochyłemu pismu. Nie znała go, nie mógł należeć do żadnej z jej przyjaciółek ani do huncwotów. Szybko spojrzała na podpis u dołu. Luis...? Luis!
    Z zapartym tchem przeczytała treść listu. Tak bardzo się cieszyła, że się wreszcie odezwał! Tęskniła za pełnymi tajemnicy oczami chłopaka, za jego radami, za tym, jak się o nią troszczył.
    Luis pisał miedzy innymi o tym, że całe wakacje siedzi w domu i nieziemsko się nudzi. Wszystkie prace wakacyjne miał już odrobione, a młodszy brat nie daje mu spokoju, ciągle wypytując o wróżenie z kart.
    Nie mógł już doczekać się powrotu do Hogwartu, tęsknił za przyjaciółmi, za Lily, nawet za lekcjami.
    Skąd ja to znam...? - pomyślała dziewczyna, odrywając na moment wzrok od treści listu.
    Skończyła czytać, ale wciąż wpatrywała się w drobne pismo przyjaciela.


~ * ~


    Cali przemoczeni wracali już na pole namiotowe. Nawet nie zauważyli, gdy niewinne przekomarzanie przerodziło się we wrzucanie się nawzajem do wody. Mokra koszulka Syriusza kleiła mu się do ciała, a strużki zimnej wody spływały mu po włosach. Mimo to był bardzo zadowolony. Jeszcze nigdy nie miał tak wspaniałych wakacji.
    Przeszli przez wąską dróżkę prowadzącą na pole namiotowe i ujrzeli coś, czego kompletnie się nie spodziewali. Namiot był już rozstawiony i to całkiem solidnie, a zadowolony z siebie James Senior przywitał ich z szerokim uśmiechem na twarzy.
    Black zagwizdał głośno, podziwiając owoc pracy pana Pottera.
    - Ma się ten dryg, co nie? - James Senior wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
    - Dryg drygiem, ale ja to bym coś zjadł - odezwał się Rogacz, nie spuszczając wzroku ze zdziwionej miny przyjaciela.
    - Tak, to bardzo dobry pomysł - powiedziała natychmiast Blanka, uśmiechając się promiennie. - Za lasem jest piękne, malownicze miasteczko. Z pewnością znajdziemy tam jakiś bar.
    Nie zastanawiając się dłużej, odpowiednio zabezpieczając namiot, udali się w stronę osiedla. James Senior niemal natychmiast rzucił jakąś wesołą przyśpiewkę, do czego od razu przyłączyła się Blanka, a po chwili także Syriusz. Rogacz szedł bez słowa, pragnąc zapaść się pod ziemię. Irytowały go zdziwione spojrzenia przechodniów i ich szeptania. Dla pocieszenia pomyślał o przygodach, jakie czekać go mogą na tej wycieczce.


    - Lily, na pewno nie chcesz z nami jechać? - nalegała Eva, bacznie przyglądając się córce.
    - Nie chcę, już ci mówiłam - odparła ze spokojem, odkładając czytaną właśnie książkę. - Jedźcie sami, ja zostanę w domu. Przez jedną dobę nie może mnie spotkać nic złego, prawda? - Uśmiechnęła się, aby bardziej przekonać matkę. - Petunia niech jedzie nad morze z Vernonem, a wy pod namiot. Poradzę sobie.
    Pani Evans wyglądała na nie do końca przekonaną, ale już nie protestowała. Jej córka była już dorosła, przynajmniej w świecie czarodziejów. Co roku zostawała na całe dziesięć miesięcy w Hogwarcie, więc i teraz doskonale sobie poradzi.
    - Wyjedziemy jutro z samego rana, a wrócimy...
    - Tak, tak, następnego dnia - weszła jej w słowo Ruda, siegająć z powrotem po książkę.
    Eva zawahała się przez chwilę, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie machnęła tylko ręką i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zwróciła jeszcze uwagę Petunii, aby nie panikowała z powodu zgubionej sukienki, po czym zagłębiła się w rozmowie z Markiem na temat podróży.


~ * ~


    Pierwszy dzień biwakowania upłynął rodzinie Potterów i Backowi bardzo miło. Wieczorem rozpalili ognisko, jedząc pieczone kiełbaski i poznając się z innymi ludźmi, którzy również swe wakacje spędzali na polu namiotowym. Wspólnie odśpiewali kilka biesiadnych piosenek i zagrali w mugolską grę o nazwie Kalambury,  która szczególnie spodobała się Syriuszowi.
    Black za swój kolejny cel upatrzył sobie niską brunetkę o małym, zadartym nosie i zadziornym spojrzeniu, ale gdy tylko do niej zagadała, ta od razu zwymyślała go od przymilnych zboczeńców i odeszła na drugi koniec brzegu. Nie zrażony Syriusz postanowił, że prawdziwa zabawa zacznie się jutro. Przed nimi były jeszcze przecież co najmniej dwa dni biwakowania, a cały wyjazd podobał mu się coraz bardziej.
    Gdy po ognisku wszyscy się rozeszli, James Junior nieźle się zdziwił, gdy zobaczył ogromną przestrzeń w ich namiocie. Widocznie pan Potter użył zaklęcia powiększającego, a przecież przysięgał, że wyjazd ten będzie bez czarów i magii.
    - To był wyjątek - wyjaśnił im potem. - Jak niby chcieliście się do niego zmieścić?
    W środku były dwa łóżka. Jedno małżeńskie, a drugie piętrowe, kilka małych szafek i fotel.
    Syriusz natychmiast rzucił się na dolne łóżko i w mgnieniu oka zasnął. Śniła mu się Megan; była zła, wrzeszczała na niego. Czyżby to był proroczy sen...?


~ * ~


    Kochany Luisie - zaczęła Lily, przygryzając dolną wargę. - Tak się cieszę, że do mnie napisałeś! Strasznie tęsknię za naszymi rozmowami na Błoniach - oderwała pióro, myśląc co pisać dalej. Nie miała pojęcia, jak ubrać w słowa swoje uczucia. Bardzo żałowała, że Luis nie pochodzi z rodziny mugoli i że nie potrafi korzystać z telefonu. - Jeszcze niecały miesiąc i znów się zobaczymy, niestety po raz ostatni... - Poczuła ogromną gulę w gardle. Może i treść listu brzmiała, jakby Luis był co najmniej jej chłopakiem, ale nie zwracała na to uwagi. Był po prostu jak brat.
    - Lily, my już jedziemy. - Do pokoju weszła Eva, ubrana w białą koszulkę i zielone szorty - wyglądała, jakby szła na jogging.
    Rudowłosa w zamyśleniu skinęła głową.
    - Wszystko w porządku? - spytała kobieta, bacznie przyglądając się córce. Jej łagodne, matczyne spojrzenie rejestrowało właśnie zamglony wzrok Rudej. - Coś nie tak z Jamesem? - Usiadła obok niej na łóżku.
    Dopiero na wzmiankę o Jamesie Lily się ocknęła. Jej wzrok się wyostrzył, a ręce zadrżały.
    - Nie, z Jamesem wszystko w porządku. Chodzi o... coś zupełnie innego - odparła.
    - Chcesz mi o tym opowiedzieć? - Zatroskane spojrzenie matki powędrowało w stronę ust córki, które co rusz otwierały się i zamykały.
    - Na razie sama nie wiem o co mi tak właściwie chodzi. - Uśmiechnęła się lekko. Po prostu nie mogę uwierzyć, że te sześć lat tak szybko minęło...
    - Och, masz jeszcze cały rok, żeby nacieszyć się Hogwartem.
    Z dołu doszedł ich dźwięk klaksonu.
    - Dzięki, mamo... Jedźcie już, bo się spóźnicie i do jutra tam nie dojedziecie.
    Eva szybko pożegnała się z Lily i ruszyła w stronę samochodu, gdzie siedział już zniecierpliwiony Mark.


~ 2 godziny później ~


    - James! Syriusz! Wstawać! Szkoda dnia na spanie! - krzyknęła Blanka, próbując wyciągnąć z łóżek smacznie śpiących huncwotów.
    - Pięć minut, mamo - wymamrotał James, nakrywając głowę poduszką.
    - Nie ma mowy! Już dziewiąta! Albo natychmiast wstajecie, albo możecie pożegnać się ze śniadaniem.
    - NIE! - wrzasnął spanikowany Syriusz, natychmiast się rozbudzając.
    Blanka uśmiechnęła się, wyraźnie dumna ze swego dokonania. Doskonale wiedziała co poradzić na Syriusza, ale na Jamesa nie miała sposobu.
    - Za pięć minut przed namiotem - zakomenderowała.

    Mały stół, kiwający się na nierównym terenie, był syto zastawiony. Można było znaleźć na nim tosty, jajecznicę, naleśniki, smażony boczek z serem oraz kawę. Potter Senior najwidoczniej zrobił jeszcze jeden wyjątek  w używaniu magii.
    Blanka kurczowo trzymała się twierdzenia, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia i co rusz proponowała któremuś z trzech mężczyzn wielką porcję dokładki. Syriusz się odmówił ani razu, pakując w siebie niewyobrażalne porcje jedzenia, z kolei James jadł bardzo powoli, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Nagle zakrztusił się, a oczy niemal wyszły mu z orbit. Oto kilka metrów przed nim stali państwo Evansowie.
    - Rogaty, co jest? - spytał zdumiony Syriusz, klepiąc przyjaciela po plecach. Potter wskazał głową w stronę Evansów, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.
    - Rodzice Lily - wydusił wreszcie, czując jak żołądek wywraca mu się do góry dnem. Ale gdzie, do diabła, była Lily?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz