Syriusz przystanął na chwilę, wpatrując się w mieniącą toń jeziora.
- Idioto! - dobiegł go krzyk Jamesa. - I niby kochasz Meg?! - Stanął
obok przyjaciela, patrząc na niego ze wściekłością wymalowaną na twarzy.
- Nie pieprz, tylko ucz się od mistrza - odparł ze spokojem Syriusz,
odchodząc w stronę wypatrzonej blondynki. Potter spoglądał na niego spod
ściągniętych nisko brwi.
Łapa przystanął przy dziewczynie i coś
do niej mówił. Na twarzy gościł mu zawadiacki uśmiech, którym często
obdarzał swoje zdobycze w Hogwarcie. Blondynka posłała mu kokieteryjne
spojrzenie, poprawiając włosy. Młody Black znów coś powiedział, po czym
oboje się zaśmiali. James patrzył na to z lekkim zdziwieniem. Z jaką
lekkością przychodziło Syriuszowi flirtowanie z obcymi dziewczynami,
kiedy miał już swoją ukochaną Megan. Ale czy, on, James, nie robił
kiedyś tak samo?
Bez namysłu zdjął koszulkę i cisnął ją na
piaszczysty brzeg. Stanął w samych szortach w wodzie, zanurzając się
coraz głębiej. Kiedy woda sięgała mu do ramion, rzucił się w toń, dając
unosić się drobnym falom. W oddali majaczyły kajaki, powolnie płynąc na
północ.
- Jesteś uroczy. - Caroline zaśmiała się perliście, gładząc Syriusza po głowie.
Chłopak wyszczerzył zęby, myśląc co jeszcze mógłby opowiedzieć swojej
nowej zdobyczy. W grę nie wchodziła żadna historia z Hogwartu, ponieważ
dziewczyna ewidentnie była mugolką. Jak wszyscy tutaj.
- Opowiedz mi coś o sobie - wymruczał jej do ucha, dając sobie tym samym czas do namysłu.
Blondynka zachichotała, po czym przemówiła wysokim, oleistym głosem.
- Mieszkam niedaleko stąd, w Norford. Jakiś kwadrans drogi na piechotę.
Przychodzę nad jezioro prawie codziennie, nie lubię przesiadywać w
domu.
Już po piętnastu minutach Syriusz zorientował się, że
pomysł był zły. Bardzo zły. Caroline nawijała jak szalona, nie dając
dojść chłopakowi do słowa. Opowiadała o swojej rodzinie, przyjaciołach,
szkole i rzeczach, na których Black kompletnie się nie znał, takich jak
na przykład hokej.
Co to, na Merlina, ten hokej?! Jakiś pojazd...? - myślał gorączkowo, pragnąc tylko jednego: aby Caroline przestała gadać.
Westchnął teatralnie. Guzik go obchodziło, co ona sobie pomyśli. Chciał
się od niej uwolnić. Ale dziewczyna była tak zaabsorbowana, że zdawała
się w ogóle nie zauważać kwaśnej miny Blacka.
- Eee... Caroline... - powiedział szybko, kiedy blondynka brała wdech, aby po chwili znów zacząć swe przemówienie.
Spojrzała na niego zdziwiona. Wyglądała, jakby zupełnie zapomniała o jego obecności.
- Nie obraź się... ale... chyba muszę już iść - plątał się.
- Och, ale mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! - zapiszczała, wieszając mu się na szyi.
Syriusz uśmiechnął się sztucznie, mówiąc, że tak, oczywiście, ale w
głębi duszy pragnął już nigdy nie spotkać jej na swej drodze. To był z
pewnością nieudany podryw.
Podniósł się szybko, wypatrując
Jamesa. Zauważył go, jak płynie spokojnym kraulem w stronę brzegu. Już
przygotował się na jego ostre słowa. A on nawet nie miał nic na swoje
usprawiedliwienie. Gdyby Caroline okazała się normalną dziewczyną, a nie
taką gadułą, mógłby chociaż powiedzieć, że gra była warta zachodu. Ale w
takiej sytuacji ten argument odpadał.
- Cześć, przyjacielu - krzyknął w stronę Jamesa, kiedy ten wychodził na brzeg.
Potter nie odpowiedział. Podniósł koszulkę, otrzepał ją z piasku i
dopiero wtedy spojrzał na Blacka. Wzrok mu nieco złagodniał, ale nadal
nie mógł zrozumieć uczuć przyjaciela. Kochał Meg czy była to tylko gra?
- Ej, jesteś zły? - spytał Łapa, przyglądając mu się ze zdziwieniem.
Nagle James roześmiał się, rzucając w niego t-shirtem. Black zrobił
uradowaną minę, rzucając się na przyjaciela i zwalając go z nóg.
- Jak tam ta twoja blondynka? - wysapał Rogacz, otrzepując się z piasku.
Syriusz momentalnie zmarkotniał.
- Nawet nie pytaj - wymamrotał. - Gadała mi całe piętnaście minut, nie dając mi dojść do słowa.
Potter zarechotał, wyobrażając sobie oniemiałego Blacka, starającego się w końcu odezwać.
- To nie było śmieszne! - zbulwersował się, ale na jego ustach gościł
szeroki uśmiech. - Zobaczymy co zrobisz, jak twoja Ruda cię zagada. A ma
do tego predyspozycje!
W końcu obaj uznali, że można by już
wrócić na pole namiotowe i przekonać się na własne oczy, jak James
Senior rozbija namiot.
~ * ~
Gorące,
duszne powietrze uderzyło blondwłosą dziewczynę wychodzącą z domu.
Westchnęła ona cicho, rozglądając się wokół, wyraźnie kogoś szukając.
Zrezygnowana usiadła na ławce ogrodowej, czekając na swego gościa.
- Petunio - odezwał się niski, męski głos pięć minut później tuż za nią.
Dziewczyna podskoczyła wystraszona, łapiąc się odruchowo za serce.
- Ale mnie wystraszyłeś, Vernonie! - wykrzyknęła, przybierając na usta
słodki uśmiech. - Czekałam na ciebie. Chodźmy do domu, rodzice czekają.
Ruszyli w stronę drzwi, rozmawiając o szkole, do której chodził Vernon. Był to jeden z ich ulubionych tematów.
Weszli do przestronnego korytarza, a stamtąd udali się do salonu.
Czekali już tam na ich państwo Evans - z błogimi uśmiechami na twarzach -
oraz Lily - ukrywająca znudzenie. Lecz wyraz jej twarzy zmienił się
diametralnie, gdy ujrzała Vernona - tęgiego młodzieńca o brązowych
włosach i małych oczkach.
- Ty jesteś Vernon, prawda? - spytała, uśmiechając się. - Już się kiedyś spotkaliśmy, pamiętasz?
Chłopak już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale wyprowadzona z równowagi Petunia nie dała mu dojść do słowa.
- Może usiądziemy? - spytała szybko, sztucznie się uśmiechając.
Zmieszany Vernon spoczął na krześle, wpatrując się tępym wzrokiem w swoją dziewczynę.
Eva zrobiła zdziwioną minę, ale o nic nie pytała.
Dalsza rozmowa potoczyła się już sama. Petunia gadała za dwóch, za
wszelką cenę próbując nie dopuścić siostry do głosu. Lily nie miała nic
przeciwko temu, i tak nie zamierzała się za wiele odzywać. Vernon
również nie mówił za dużo. Wpatrywał się urzeczony w Petunię jakby była
ósmym cudem świata, albo i pozostałymi siedmioma. Kiedy zapytany przez
pana Evansa, czym chciałby się zajmować, odpowiedział, że produkowaniem
świdrów, spotkał się ze zdziwieniem Evy, zachwytem Petunii i znudzeniem
Lily.
Wszystko przebiegało idealnie, trwała rodzinna poobiednia
sielanka, wydawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić spokoju, do
czasu, gdy...
- Sowa!!! - wrzask Petunii poniósł się po domu, gdy
duży, szary puchacz zastukał w okno salonu. - Co tu robi to okropne
stworzenie?! - Wzdrygnęła się i wbiła złowieszczy wzrok w młodszą
siostrę.
Lily bez słowa powędrowała do okna i otworzyła je na
oścież. Ptak wleciał do salonu, zatoczył koło nad głowami zebranych, po
czym z gracją wylądował na oparciu fotela, na którym siedział Mark.
Vernon miał minę, jakby nie dowierzał własnym oczom. Zrobił się
purpurowy, jakby zabrakło mu powietrza i bez ruchu siedział na krześle.
Rudowłosa podeszła spokojnie do sowy, jakby była to najnormalniejsza
rzecz na świecie, że sowy ot tak przylatują do domów i roznoszą listy.
- Mamo, czy mogę iść do siebie? - spytała, rzucając jej porozumiewawcze spojrzenie.
Eva sprawiała wrażenie nieco zmieszanej, ale ostatecznie skinęła głową, spoglądając z lekką paniką na Vernona i Petunię.
Biorąc kopertę do ręki, wyszła z salonu i krętymi schodami powędrowała
do swojego pokoju. Sowa z cichym pohukiwaniem wyleciała przez otwarte
okno. W pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała kompletna cisza.
Petunia wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
- Czy... - zaczęła słabym głosem - ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego ta przeklęta sowa musiała przylecieć akurat teraz?!
Lily usiadła na łóżku, ze spokojem przyglądając się listowi. Zaśmiała
się głośno, przypominając sobie minę siostry i jej chłopaka.
To
pewnie od Megan - pomyślała, rozrywając kopertę. - Albo od Lucy. Lub od
Molly. Bądź od Jamesa - podpowiadał cichy głosik w jej głowie. Z
niecierpliwością wyciągnęła zwój pergaminu, przyglądając się drobnemu,
pochyłemu pismu. Nie znała go, nie mógł należeć do żadnej z jej
przyjaciółek ani do huncwotów. Szybko spojrzała na podpis u dołu.
Luis...? Luis!
Z zapartym tchem przeczytała treść listu. Tak
bardzo się cieszyła, że się wreszcie odezwał! Tęskniła za pełnymi
tajemnicy oczami chłopaka, za jego radami, za tym, jak się o nią
troszczył.
Luis pisał miedzy innymi o tym, że całe wakacje siedzi
w domu i nieziemsko się nudzi. Wszystkie prace wakacyjne miał już
odrobione, a młodszy brat nie daje mu spokoju, ciągle wypytując o
wróżenie z kart.
Nie mógł już doczekać się powrotu do Hogwartu, tęsknił za przyjaciółmi, za Lily, nawet za lekcjami.
Skąd ja to znam...? - pomyślała dziewczyna, odrywając na moment wzrok od treści listu.
Skończyła czytać, ale wciąż wpatrywała się w drobne pismo przyjaciela.
~ * ~
Cali przemoczeni wracali już na pole namiotowe. Nawet nie zauważyli,
gdy niewinne przekomarzanie przerodziło się we wrzucanie się nawzajem do
wody. Mokra koszulka Syriusza kleiła mu się do ciała, a strużki zimnej
wody spływały mu po włosach. Mimo to był bardzo zadowolony. Jeszcze
nigdy nie miał tak wspaniałych wakacji.
Przeszli przez wąską
dróżkę prowadzącą na pole namiotowe i ujrzeli coś, czego kompletnie się
nie spodziewali. Namiot był już rozstawiony i to całkiem solidnie, a
zadowolony z siebie James Senior przywitał ich z szerokim uśmiechem na
twarzy.
Black zagwizdał głośno, podziwiając owoc pracy pana Pottera.
- Ma się ten dryg, co nie? - James Senior wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Dryg drygiem, ale ja to bym coś zjadł - odezwał się Rogacz, nie spuszczając wzroku ze zdziwionej miny przyjaciela.
- Tak, to bardzo dobry pomysł - powiedziała natychmiast Blanka,
uśmiechając się promiennie. - Za lasem jest piękne, malownicze
miasteczko. Z pewnością znajdziemy tam jakiś bar.
Nie
zastanawiając się dłużej, odpowiednio zabezpieczając namiot, udali się w
stronę osiedla. James Senior niemal natychmiast rzucił jakąś wesołą
przyśpiewkę, do czego od razu przyłączyła się Blanka, a po chwili także
Syriusz. Rogacz szedł bez słowa, pragnąc zapaść się pod ziemię.
Irytowały go zdziwione spojrzenia przechodniów i ich szeptania. Dla
pocieszenia pomyślał o przygodach, jakie czekać go mogą na tej
wycieczce.
- Lily, na pewno nie chcesz z nami jechać? - nalegała Eva, bacznie przyglądając się córce.
- Nie chcę, już ci mówiłam - odparła ze spokojem, odkładając czytaną
właśnie książkę. - Jedźcie sami, ja zostanę w domu. Przez jedną dobę nie
może mnie spotkać nic złego, prawda? - Uśmiechnęła się, aby bardziej
przekonać matkę. - Petunia niech jedzie nad morze z Vernonem, a wy pod
namiot. Poradzę sobie.
Pani Evans wyglądała na nie do końca
przekonaną, ale już nie protestowała. Jej córka była już dorosła,
przynajmniej w świecie czarodziejów. Co roku zostawała na całe dziesięć
miesięcy w Hogwarcie, więc i teraz doskonale sobie poradzi.
- Wyjedziemy jutro z samego rana, a wrócimy...
- Tak, tak, następnego dnia - weszła jej w słowo Ruda, siegająć z powrotem po książkę.
Eva zawahała się przez chwilę, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć,
ale ostatecznie machnęła tylko ręką i wyszła z pokoju, zamykając za sobą
drzwi. Zwróciła jeszcze uwagę Petunii, aby nie panikowała z powodu
zgubionej sukienki, po czym zagłębiła się w rozmowie z Markiem na temat
podróży.
~ * ~
Pierwszy dzień biwakowania
upłynął rodzinie Potterów i Backowi bardzo miło. Wieczorem rozpalili
ognisko, jedząc pieczone kiełbaski i poznając się z innymi ludźmi,
którzy również swe wakacje spędzali na polu namiotowym. Wspólnie
odśpiewali kilka biesiadnych piosenek i zagrali w mugolską grę o nazwie
Kalambury, która szczególnie spodobała się Syriuszowi.
Black za
swój kolejny cel upatrzył sobie niską brunetkę o małym, zadartym nosie i
zadziornym spojrzeniu, ale gdy tylko do niej zagadała, ta od razu
zwymyślała go od przymilnych zboczeńców i odeszła na drugi koniec
brzegu. Nie zrażony Syriusz postanowił, że prawdziwa zabawa zacznie się
jutro. Przed nimi były jeszcze przecież co najmniej dwa dni biwakowania,
a cały wyjazd podobał mu się coraz bardziej.
Gdy po ognisku
wszyscy się rozeszli, James Junior nieźle się zdziwił, gdy zobaczył
ogromną przestrzeń w ich namiocie. Widocznie pan Potter użył zaklęcia
powiększającego, a przecież przysięgał, że wyjazd ten będzie bez czarów i
magii.
- To był wyjątek - wyjaśnił im potem. - Jak niby chcieliście się do niego zmieścić?
W środku były dwa łóżka. Jedno małżeńskie, a drugie piętrowe, kilka małych szafek i fotel.
Syriusz natychmiast rzucił się na dolne łóżko i w mgnieniu oka zasnął.
Śniła mu się Megan; była zła, wrzeszczała na niego. Czyżby to był
proroczy sen...?
~ * ~
Kochany Luisie - zaczęła Lily, przygryzając dolną wargę. - Tak się cieszę, że do mnie napisałeś! Strasznie tęsknię za naszymi rozmowami na Błoniach
- oderwała pióro, myśląc co pisać dalej. Nie miała pojęcia, jak ubrać w
słowa swoje uczucia. Bardzo żałowała, że Luis nie pochodzi z rodziny
mugoli i że nie potrafi korzystać z telefonu. - Jeszcze niecały miesiąc i znów się zobaczymy, niestety po raz ostatni...
- Poczuła ogromną gulę w gardle. Może i treść listu brzmiała, jakby
Luis był co najmniej jej chłopakiem, ale nie zwracała na to uwagi. Był
po prostu jak brat.
- Lily, my już jedziemy. - Do pokoju weszła
Eva, ubrana w białą koszulkę i zielone szorty - wyglądała, jakby szła na
jogging.
Rudowłosa w zamyśleniu skinęła głową.
- Wszystko
w porządku? - spytała kobieta, bacznie przyglądając się córce. Jej
łagodne, matczyne spojrzenie rejestrowało właśnie zamglony wzrok Rudej. -
Coś nie tak z Jamesem? - Usiadła obok niej na łóżku.
Dopiero na wzmiankę o Jamesie Lily się ocknęła. Jej wzrok się wyostrzył, a ręce zadrżały.
- Nie, z Jamesem wszystko w porządku. Chodzi o... coś zupełnie innego - odparła.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - Zatroskane spojrzenie matki
powędrowało w stronę ust córki, które co rusz otwierały się i zamykały.
- Na razie sama nie wiem o co mi tak właściwie chodzi. - Uśmiechnęła
się lekko. Po prostu nie mogę uwierzyć, że te sześć lat tak szybko
minęło...
- Och, masz jeszcze cały rok, żeby nacieszyć się Hogwartem.
Z dołu doszedł ich dźwięk klaksonu.
- Dzięki, mamo... Jedźcie już, bo się spóźnicie i do jutra tam nie dojedziecie.
Eva szybko pożegnała się z Lily i ruszyła w stronę samochodu, gdzie siedział już zniecierpliwiony Mark.
~ 2 godziny później ~
- James! Syriusz! Wstawać! Szkoda dnia na spanie! - krzyknęła Blanka,
próbując wyciągnąć z łóżek smacznie śpiących huncwotów.
- Pięć minut, mamo - wymamrotał James, nakrywając głowę poduszką.
- Nie ma mowy! Już dziewiąta! Albo natychmiast wstajecie, albo możecie pożegnać się ze śniadaniem.
- NIE! - wrzasnął spanikowany Syriusz, natychmiast się rozbudzając.
Blanka uśmiechnęła się, wyraźnie dumna ze swego dokonania. Doskonale
wiedziała co poradzić na Syriusza, ale na Jamesa nie miała sposobu.
- Za pięć minut przed namiotem - zakomenderowała.
Mały stół, kiwający się na nierównym terenie, był syto zastawiony.
Można było znaleźć na nim tosty, jajecznicę, naleśniki, smażony boczek z
serem oraz kawę. Potter Senior najwidoczniej zrobił jeszcze jeden
wyjątek w używaniu magii.
Blanka kurczowo trzymała się
twierdzenia, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia i co rusz
proponowała któremuś z trzech mężczyzn wielką porcję dokładki. Syriusz
się odmówił ani razu, pakując w siebie niewyobrażalne porcje jedzenia, z
kolei James jadł bardzo powoli, zastanawiając się nad czymś
intensywnie. Nagle zakrztusił się, a oczy niemal wyszły mu z orbit. Oto
kilka metrów przed nim stali państwo Evansowie.
- Rogaty, co
jest? - spytał zdumiony Syriusz, klepiąc przyjaciela po plecach. Potter
wskazał głową w stronę Evansów, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.
- Rodzice Lily - wydusił wreszcie, czując jak żołądek wywraca mu się do góry dnem. Ale gdzie, do diabła, była Lily?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz