sobota, 3 listopada 2012

Nieprzyjemna wiadomość

   Słońce powoli wstawało zza horyzontu, rozprzestrzeniając swe jasne, złociste promienie na podłodze w pokoju Remusa. Potykały się o puste szklanki po napojach, kładąc długie cienie na dywanie. Kilka z nich oświetlało twarze śpiących jeszcze chłopaków, niektóre zaś leniwie spoczywały na stole.
    Po udanej imprezie w pomieszczeniu panował bałagan, a powietrze było gorące i duszne. Z trudem dało się oddychać; powietrze było tak ciężkie, że nie dawało żadnego ukojenia bolącym głowom.
    Blond-włosy chłopak, wczorajszy solenizant, przewrócił się na drugi bok i cicho jęknął. Powoli otworzył jedno oko, ale oślepiające promyki słońca wpadające do pokoju, zmusiły go do natychmiastowego zamknięcie powieki. Poleżał kilka sekund w bezruchu i nadal zamkniętymi oczyma, po czym dźwigając się z trudem na rękach, podparł na łokciach w pozycji półsiedzącej i rozejrzał się nieco zdezorientowany po pokoju. Dopiero po chwili zaczął kojarzyć wszystkie fakty z tej nocy i poprzedniego dnia.
    Urodziny. Impreza. Molly. Ponowne zejście się Syriusza i Megan. Lily i Rogacz razem...
    - Łosz, kurde...! - Usłyszał zduszony bełkot Syriusza i odwrócił się w stronę przyjaciela. - O, Remi, nie śpisz już? - spytał, zauważając, że blondyn przygląda mu się z uśmieszkiem na twarzy.
    - Łapo, Łapo... - westchnął Remus i wstał z łóżka. Spojrzał z politowaniem na przyjaciela; trzeba było przyznać, ze nie wyglądał jak okaz zdrowia i świeżości. Oczy miał zaczerwienione, twarz bladą, a na poliku ślad odciśniętej poduszki. - Jak tam główka? - spytał.
    Black popatrzył na Lupina i skrzywił się nieco. Zaraz jednak poderwał głowę, a szare oczy, zamglone jeszcze od snu, rozszerzyły się.
    - Megan! - krzyknął, budząc tym samym Jamesa, który natychmiast głośno syknął. - Gdzie jest Meg?! Ja... Ja z nią znowu jestem! - wykrzyknął ponownie, zrywając się na równe nogi.
    - Wielka mi filozofia - zaśmiał się Remus. - Ależ z ciebie geniusz, no, no, no. - Spojrzał na Syriusza, przyglądając się jego poczynaniom. - Z każdym dniem jesteś coraz mądrzejszy Łapo - zakpił Lupin i zarechotał wraz z Jamesem, budząc przy tym Petera.
    - Ha ha ha. Bardzo śmieszne, naprawdę. boki zrywać - wymamrotał Black. Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który tak gorąco wielbiły trzy czwarte dziewczyn z Hogwartu. - Gdzie jest Meg? W którym pokoju?
    Remus przeciągnął się leniwie, omiatając wzrokiem pobojowisko, jakie zdążyli utworzyć przez niecałą dobę.
    - One pewnie jeszcze śpią, zostaw je, Syriuszu - powiedział spokojnie. - Później do niej pójdziesz.
    Syriusz zasępił się nieco, jednak z jego twarzy nie schodziło rozmarzenie. Gdy tylko pomyślał o tej dziewczynie, jaka jest wyjątkowa, piękna, mądra, jaki ma charakterek... Charakterek. Wybuchowy charakterek. Trzeba będzie trzymać język za zębami, jeśli chce się uniknąć kłótni.
    Tymczasem James siedział na łóżku bez ruchu, rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Jego usta utworzyły delikatny uśmiech, a rozczochrane zwykle włosy, sterczały niesfornie na wszystkie strony, a niektóre kosmyki opadały delikatnie na jego szczupłą twarz z mocną szczęką. Brązowe tęczówki iskrzyły blaskiem podekscytowania, jak nigdy dotąd.
    - Ej, Rogaty, co jest? - spytał zaniepokojony Remus, machając ręką przed zamglonymi oczami chłopaka. Nie dało to jednak żadnego rezultatu; James trwał w takiej samej pozie, nie drgnął mu ani jeden mięsień. - Co mu jest? - zwrócił się do Syriusza i Petera.
    - Tylko nie mówcie, że nic nie kapujecie - zdziwił się Peter, wytrzeszczając na nich małe, wodniste oczy.
    Black pytająco wzniósł brwi, a Remus zamyślił się głęboko.
    - Myśli o Lily!
    Remus podskoczył jak oparzony, gdy do jego uszu dobiegł krzyk Glizdogona.
    - No tak!
    Szybko przeniósł wzrok na Syriusza, gdy ten zawtórował Peterowi.
    Klepnął się otwartą dłonią w czoło. jak mógł na to nie wpaść. Przecież to było tak oczywiste!
    - Lily... - dobiegł ich rozmarzony głos Jamesa. - Moja mała, słodka Lily...
    Black parsknął śmiechem, niemal przewracając się o krzesło.
    - No, jakby nie było, to ruda słodka nie jest. Bardziej przypomina mi... Auu! - zawył, nie dokańczając zdania, gdy Remus nadepnął mu na stopę. Spojrzał na niego z oburzeniem.
    - Mam ci przypomnieć, jak pięć minut temu jęczałeś mi nad uchem, gdzie jest Megan? - Teraz Lupin zaśmiał się cicho. - Miłość to cudowne uczucie... - dodał.
    Syriusz wyprostował się, wypinając pierś do przodu.
    - To teraz, kiedy i Rogaty chce zobaczyć swojego rudzielca, może wreszcie pójdziemy do dziewczyn...? - zaproponował, nie spuszczając wzroku z przyjaciół.

    W dużym pokoju, umiejscowionym po wschodniej stronie wszechstronnego domu, panowała poranna, wesoła atmosfera, niczym za czasów roku szkolnego, kiedy ta sama czwórka dziewczyn zamieszkiwała w jednym z dormitoriów. Młode Gryfonki siedziały w ciasnym kółku na beżowym dywanie, wymieniając się przeżyciami z dzisiejszej nocy. Każda miała co innego do powiedzenia i różne spostrzeżenia na omawiane tematy. Tylko Lucy nie odzywała się za wiele, zamiast tego siedziała ze zwieszoną nisko głową, bawiąc się rękawem fioletowej piżamy. Jako jedyna nie miała o czym opowiadać, toteż wolała siedzieć cicho i tylko co jakiś czas wtrącać jakieś półsłówka lub krótkie zdania, które i tak nie miały większego sensu.
    Miała pecha do chłopaków. Z każdym, z którym się wiązała, równie szybko się rozstawała. Za każdym razem to samo...
    - A widzisz, Lily? Zawsze ci mówiłam, że jeszcze kiedyś będziesz z Jamesem! - Zatriumfowała Megan, przeczesując palcami jak zwykle splątane loki.
    Rudowłosa dziewczyna o intensywnie zielonych oczach w kształcie migdałów uśmiechnęła się delikatnie.
    - A ja ci mówiłam, że jeszcze kiedyś będziesz z Syriuszem. - Wytknęła przyjaciółce język i zaśmiała się głośno, kiedy ta rzuciła w nią błękitną poduszką, którą jeszcze przed chwilą ściskała w dłoniach.
    Molly zmrużyła ciemne oczy przed promykami słońca, które wtargnęły do pokoju. Zerknęła na czarny zegarek na ręce, wskazujący godzinę jedenastą, i spojrzała na zamyśloną Lucy. Ze zdziwieniem stwierdziła, ze dziewczyna nie odzywa się zbyt dużo. Zwykle rozgadana Lucy, nagle umilkła.
    - Luss, coś się stało? - spytała szeptem, przysuwając się do przyjaciółki i łapiąc ją za rękę.
    Dziewczyna natychmiast przybrała obojętny wyraz twarzy. Na jej bladym obliczu zamajaczył słaby rumieniec.
    - Nic, a co miało się stać? - Spojrzała na przyjaciółkę, próbując się uśmiechnąć. - Naprawdę nic mi nie jest - dodała, dostrzegając zwątpienie na twarzy Molly.
    - Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz. Za dobrze cię znam.
    Zamilkła na chwilę, przypatrując się zamglonym wzrokiem w żółtą ścianę na przeciwko. Szybko zerknęła na Lily i Megan, ale te nadal obrzucały się poduszkami z dzikim chichotem.
    - Po prostu wiem, że mam ogromnego pecha do facetów - uśmiechnęła się. Im bardziej zwierzała się Molly, tym bardziej komiczna wydawała się jej sytuacja. - Nic więcej.
    - Może jeszcze nie trafiłaś na tego właściwego. Zobaczysz, będziesz jako pierwsza z nas stać na ślubnym kobiercu.
    Lucy zaśmiała się perliście. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w sukni ślubnej, ale teraz ta perspektywa wydawała się jej bardzo ciekawa i... zabawna.
    - Czołem, śpiochy! - krzyknął Syriusz, wkraczając wraz z pozostałą trójką Huncwotów do pokoju. Na ustach gościł mu szeroki uśmiech, a w szarych tęczówkach jego oczu tańczyły szalone ogniki. Na sobie miał same bokserki, a czarne, nieco przydługie włosy, opadały mu na twarz. Podszedł do siedzącej po turecku Megan i przytulił ją mocno. - Jak się spało? - wymruczał wprost do jej ucha, przygryzając lekko jego jasny płatek.
    - Krótko - odparła dziewczyna, chichocząc cicho. - Ale dobrze - dodała.
    Syriusz uśmiechnął się ciepło, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, podczas gdy James doskoczył do swojej dziewczyny, tym samym pozbawiając ją równowagi i oboje polecieli do tyłu.
    - Głupek - skwitowała rudowłosa ze śmiechem, obejmując go rękoma za szyję.
    - Ubierz się Rogal, bo ludzi straszysz - wyrechotał Black, odklejając się na chwilę od ust Megan.
    Oczy Jamesa niemal natychmiast zaszły radosnymi iskierkami i już po chwili obaj chłopacy kotłowali się po podłodze, zaśmiewając się do łez.
    Lily ze zdziwieniem patrzyła na tę scenę. Już wiele razy była świadkiem takiej akcji, ale zawsze tak samo ją to dziwiło i śmieszyło.
    - Oni tak zawsze, będziecie musiały się do tego przyzwyczaić - powiedział z uśmiechem Remus, dostrzegając zdziwienie wymalowane na twarzy Lily i Megan.

~ * ~

    - Do zobaczenia! - krzyknęła Lucy, żegnając się z Remusem, gdy dwie godziny później cała siódemka opuszczała dom Lupinów. - Mam nadzieję, że zobaczymy się prędzej niż dopiero we wrześniu.
    - Lucy, na Merlina, już od piętnastu minut się żegnasz! Nawet Molly wystarczyło mniej czasu, niż tobie - powiedział z żalem Syriusz, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.
    - Na razie! - krzyknęła jeszcze czarnowłosa.
    Remus zaśmiał się głośno. Uścisnął wszystkich po kolei i zamknął drzwi, gdy jego przyjaciele byli już na chodniku.
    - Robimy zrzutkę i jedziemy Błędnym Rycerzem? - spytał Syriusz, jedną ręką obejmując smukła talię Megan, a drugą przeszukując kieszenie spodni.
    - A masz inny pomysł? - zapytał James.
    - No, nie - wyszczerzył zęby. - Jedenaście sykli do mnie.

    Remus powolnym krokiem ruszył w stronę swojego pokoju, gdzie panował już zwykły, codzienny, lekki nieład. Kilka książek rozrzuconych po łóżku i biurku, jakieś koszulki, papierki, czarne trampki po środku pokoju.
    Imprezę urodzinową uważał za naprawdę udaną. Przyjemną zabawę spotęgowały dwa wydarzenia tak bardzo ważne dla jego przyjaciół. Cieszył się razem z nimi ze szczęśliwego zakończenia dwóch historii miłosnych.
    Megan Black, pomyślał i mimowolnie zaśmiał się. Ładnie. Całkiem ładnie.
    Syriusz go zdziwił. Ten nieczuły, raniący serca chłopak, wreszcie odnalazł swoją prawdziwą miłość? Jeszcze za nim był z Megan, miał setki dziewczyn. To dopiero przy Trevill ustatkował się nieco, choć w dalszym ciągu chętnie flirtował z innymi. Ale już nie tak, jak kiedyś. Dla niego to wyczyn.
    Usłyszał, jak na dole jego mama rozmawia z jakimś mężczyzną. Nie poznawał go po głosie.
    Pewnym krokiem wszedł do kuchni. Pusto. Nalał sobie do szklanki soku jabłkowego i usiadł na krześle.

    - Proszę, niech pan siada - powiedziała Sophie, wskazując na brązową kanapę przy ścianie. Sama również usiadła, patrząc niepewnie na wysokiego mężczyznę o długich, czarnych włosach, związanych w kucyk. Wyglądał na trzydzieści kilka lat.
    - Zapewne wie pani - zaczął czarodziej, składając czubki palców, jak zazwyczaj robił to Dumbledore - że przybywam z Ministerstwa Magii. - Patrzył na kobietę wyczekująco, a kiedy ta przytaknęła, przedstawił się. - Matthew Dolan.
    - W jakiej sprawie pan przychodzi? - spytała nieco roztrzęsionym głosem, coraz bardziej obawiając się wiadomości, którą lada chwila miała usłyszeć. Osoby z Ministerstwa nie wpadają ot tak, na herbatkę; przychodziły w bardzo ważnych sprawach i Sophie doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
    Matthew odchrząknął cicho, zastanawiając się, dlaczego to właśnie jego wyznaczyli do przekazania tej wiadomości.
    - Rzeczywiście, lepiej od razu powiedzieć niż zwlekać. Pani mąż, John Lupin, on... On jest w Świętym Mungu... Nie, proszę mi tu nie mdleć - wykrzyknął nagle, widząc, jak Sophie blednie. - Niech pani posłucha...
    - Co się stało? - spytała drżącym głosem.
    - Na Ministerstwo napadł dzisiaj Arthur Lether ze swymi ludźmi...
    - Arthur Lether? Kto to taki?
    - Pewien przestępca, który już od dawna ma zatargi z Ministerstwem - wyjaśnił pospiesznie. - No więc, jest kilku rannych. W tym pani mąż. Ale proszę się uspokoić, to nic poważnego.
    Sophie już otwierała usta, aby powiedzieć, że gdyby nie było to nic poważnego, to John nie leżałby w Świętym Mungu, ale ucichła, decydując się, że najpierw chciałaby usłyszeć opowieść do końca.
    - John to mój stary kolega z pracy. Mnie również martwi jego stan zdrowia - powiedział z wyraźnym smutkiem w głosie. Popatrzył współczująco w bystre oczy kobiety. - Oberwał kilkoma silniejszymi zaklęciami, póki co jest nieprzytomny.
    Twarz Sophie pobladła jeszcze bardziej. Nigdy nie umiała nie okazywać uczuć; cały strach, rozpacz, radość czy też zaciekawienie od razu wymalowana była na jej twarzy. Tak było i tym razem. Matthew zobaczył,że nieobecnym wzrokiem wpatrzyła się w ścianę, potworna bladość zalewała całą jej twarz, nawet usta.
    - Czy... Czy... Mogłabym go teraz odwiedzić? - spytała słabym głosem.
    Mężczyzna przytaknął.
    - Kiedy tylko będzie pani chciała.
    Sophie wstała, a nagła ciemność zalała cały jej umysł oraz pole widzenia. Poczuła, jak podłoga robi się dziwnie gumowa i zapada się pod jej stopami. Po omacku złapała się blatu stolika, czując jak silna dłoń łapie ją za przegub. Ostatnie, co zdążyła poczuć to ostry ból z tyłu głowy i głośny krzyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz