Słońce powoli wstawało zza horyzontu, rozprzestrzeniając swe jasne,
złociste promienie na podłodze w pokoju Remusa. Potykały się o puste
szklanki po napojach, kładąc długie cienie na dywanie. Kilka z nich
oświetlało twarze śpiących jeszcze chłopaków, niektóre zaś leniwie
spoczywały na stole.
Po udanej imprezie w pomieszczeniu panował bałagan, a powietrze było
gorące i duszne. Z trudem dało się oddychać; powietrze było tak ciężkie,
że nie dawało żadnego ukojenia bolącym głowom.
Blond-włosy chłopak, wczorajszy solenizant, przewrócił się na drugi bok
i cicho jęknął. Powoli otworzył jedno oko, ale oślepiające promyki
słońca wpadające do pokoju, zmusiły go do natychmiastowego zamknięcie
powieki. Poleżał kilka sekund w bezruchu i nadal zamkniętymi oczyma, po
czym dźwigając się z trudem na rękach, podparł na łokciach w pozycji
półsiedzącej i rozejrzał się nieco zdezorientowany po pokoju. Dopiero po
chwili zaczął kojarzyć wszystkie fakty z tej nocy i poprzedniego dnia.
Urodziny. Impreza. Molly. Ponowne zejście się Syriusza i Megan. Lily i Rogacz razem...
- Łosz, kurde...! - Usłyszał zduszony bełkot Syriusza i odwrócił się w
stronę przyjaciela. - O, Remi, nie śpisz już? - spytał, zauważając, że
blondyn przygląda mu się z uśmieszkiem na twarzy.
- Łapo, Łapo... - westchnął Remus i wstał z łóżka. Spojrzał z
politowaniem na przyjaciela; trzeba było przyznać, ze nie wyglądał jak
okaz zdrowia i świeżości. Oczy miał zaczerwienione, twarz bladą, a na
poliku ślad odciśniętej poduszki. - Jak tam główka? - spytał.
Black popatrzył na Lupina i skrzywił się nieco. Zaraz jednak poderwał
głowę, a szare oczy, zamglone jeszcze od snu, rozszerzyły się.
- Megan! - krzyknął, budząc tym samym Jamesa, który natychmiast głośno
syknął. - Gdzie jest Meg?! Ja... Ja z nią znowu jestem! - wykrzyknął
ponownie, zrywając się na równe nogi.
- Wielka mi filozofia - zaśmiał się Remus. - Ależ z ciebie geniusz, no,
no, no. - Spojrzał na Syriusza, przyglądając się jego poczynaniom. - Z
każdym dniem jesteś coraz mądrzejszy Łapo - zakpił Lupin i zarechotał
wraz z Jamesem, budząc przy tym Petera.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne, naprawdę. boki zrywać - wymamrotał Black.
Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który tak
gorąco wielbiły trzy czwarte dziewczyn z Hogwartu. - Gdzie jest Meg? W
którym pokoju?
Remus przeciągnął się leniwie, omiatając wzrokiem pobojowisko, jakie zdążyli utworzyć przez niecałą dobę.
- One pewnie jeszcze śpią, zostaw je, Syriuszu - powiedział spokojnie. - Później do niej pójdziesz.
Syriusz zasępił się nieco, jednak z jego twarzy nie schodziło
rozmarzenie. Gdy tylko pomyślał o tej dziewczynie, jaka jest wyjątkowa,
piękna, mądra, jaki ma charakterek... Charakterek. Wybuchowy
charakterek. Trzeba będzie trzymać język za zębami, jeśli chce się
uniknąć kłótni.
Tymczasem James siedział na łóżku bez ruchu, rozmarzonym wzrokiem
wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Jego usta utworzyły delikatny
uśmiech, a rozczochrane zwykle włosy, sterczały niesfornie na wszystkie
strony, a niektóre kosmyki opadały delikatnie na jego szczupłą twarz z
mocną szczęką. Brązowe tęczówki iskrzyły blaskiem podekscytowania, jak
nigdy dotąd.
- Ej, Rogaty, co jest? - spytał zaniepokojony Remus, machając ręką
przed zamglonymi oczami chłopaka. Nie dało to jednak żadnego rezultatu;
James trwał w takiej samej pozie, nie drgnął mu ani jeden mięsień. - Co
mu jest? - zwrócił się do Syriusza i Petera.
- Tylko nie mówcie, że nic nie kapujecie - zdziwił się Peter, wytrzeszczając na nich małe, wodniste oczy.
Black pytająco wzniósł brwi, a Remus zamyślił się głęboko.
- Myśli o Lily!
Remus podskoczył jak oparzony, gdy do jego uszu dobiegł krzyk Glizdogona.
- No tak!
Szybko przeniósł wzrok na Syriusza, gdy ten zawtórował Peterowi.
Klepnął się otwartą dłonią w czoło. jak mógł na to nie wpaść. Przecież to było tak oczywiste!
- Lily... - dobiegł ich rozmarzony głos Jamesa. - Moja mała, słodka Lily...
Black parsknął śmiechem, niemal przewracając się o krzesło.
- No, jakby nie było, to ruda słodka nie jest. Bardziej przypomina
mi... Auu! - zawył, nie dokańczając zdania, gdy Remus nadepnął mu na
stopę. Spojrzał na niego z oburzeniem.
- Mam ci przypomnieć, jak pięć minut temu jęczałeś mi nad uchem, gdzie
jest Megan? - Teraz Lupin zaśmiał się cicho. - Miłość to cudowne
uczucie... - dodał.
Syriusz wyprostował się, wypinając pierś do przodu.
- To teraz, kiedy i Rogaty chce zobaczyć swojego rudzielca, może
wreszcie pójdziemy do dziewczyn...? - zaproponował, nie spuszczając
wzroku z przyjaciół.
W dużym pokoju, umiejscowionym po wschodniej stronie wszechstronnego
domu, panowała poranna, wesoła atmosfera, niczym za czasów roku
szkolnego, kiedy ta sama czwórka dziewczyn zamieszkiwała w jednym z
dormitoriów. Młode Gryfonki siedziały w ciasnym kółku na beżowym
dywanie, wymieniając się przeżyciami z dzisiejszej nocy. Każda miała co
innego do powiedzenia i różne spostrzeżenia na omawiane tematy. Tylko
Lucy nie odzywała się za wiele, zamiast tego siedziała ze zwieszoną
nisko głową, bawiąc się rękawem fioletowej piżamy. Jako jedyna nie miała
o czym opowiadać, toteż wolała siedzieć cicho i tylko co jakiś czas
wtrącać jakieś półsłówka lub krótkie zdania, które i tak nie miały
większego sensu.
Miała pecha do chłopaków. Z każdym, z którym się wiązała, równie szybko się rozstawała. Za każdym razem to samo...
- A widzisz, Lily? Zawsze ci mówiłam, że jeszcze kiedyś będziesz z
Jamesem! - Zatriumfowała Megan, przeczesując palcami jak zwykle splątane
loki.
Rudowłosa dziewczyna o intensywnie zielonych oczach w kształcie migdałów uśmiechnęła się delikatnie.
- A ja ci mówiłam, że jeszcze kiedyś będziesz z Syriuszem. - Wytknęła
przyjaciółce język i zaśmiała się głośno, kiedy ta rzuciła w nią
błękitną poduszką, którą jeszcze przed chwilą ściskała w dłoniach.
Molly zmrużyła ciemne oczy przed promykami słońca, które wtargnęły do
pokoju. Zerknęła na czarny zegarek na ręce, wskazujący godzinę
jedenastą, i spojrzała na zamyśloną Lucy. Ze zdziwieniem stwierdziła, ze
dziewczyna nie odzywa się zbyt dużo. Zwykle rozgadana Lucy, nagle
umilkła.
- Luss, coś się stało? - spytała szeptem, przysuwając się do przyjaciółki i łapiąc ją za rękę.
Dziewczyna natychmiast przybrała obojętny wyraz twarzy. Na jej bladym obliczu zamajaczył słaby rumieniec.
- Nic, a co miało się stać? - Spojrzała na przyjaciółkę, próbując się
uśmiechnąć. - Naprawdę nic mi nie jest - dodała, dostrzegając zwątpienie
na twarzy Molly.
- Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz. Za dobrze cię znam.
Zamilkła na chwilę, przypatrując się zamglonym wzrokiem w żółtą ścianę
na przeciwko. Szybko zerknęła na Lily i Megan, ale te nadal obrzucały
się poduszkami z dzikim chichotem.
- Po prostu wiem, że mam ogromnego pecha do facetów - uśmiechnęła się.
Im bardziej zwierzała się Molly, tym bardziej komiczna wydawała się jej
sytuacja. - Nic więcej.
- Może jeszcze nie trafiłaś na tego właściwego. Zobaczysz, będziesz jako pierwsza z nas stać na ślubnym kobiercu.
Lucy zaśmiała się perliście. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie w sukni
ślubnej, ale teraz ta perspektywa wydawała się jej bardzo ciekawa i...
zabawna.
- Czołem, śpiochy! - krzyknął Syriusz, wkraczając wraz z pozostałą
trójką Huncwotów do pokoju. Na ustach gościł mu szeroki uśmiech, a w
szarych tęczówkach jego oczu tańczyły szalone ogniki. Na sobie miał same
bokserki, a czarne, nieco przydługie włosy, opadały mu na twarz.
Podszedł do siedzącej po turecku Megan i przytulił ją mocno. - Jak się
spało? - wymruczał wprost do jej ucha, przygryzając lekko jego jasny
płatek.
- Krótko - odparła dziewczyna, chichocząc cicho. - Ale dobrze - dodała.
Syriusz uśmiechnął się ciepło, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście,
podczas gdy James doskoczył do swojej dziewczyny, tym samym pozbawiając
ją równowagi i oboje polecieli do tyłu.
- Głupek - skwitowała rudowłosa ze śmiechem, obejmując go rękoma za szyję.
- Ubierz się Rogal, bo ludzi straszysz - wyrechotał Black, odklejając się na chwilę od ust Megan.
Oczy Jamesa niemal natychmiast zaszły radosnymi iskierkami i już po
chwili obaj chłopacy kotłowali się po podłodze, zaśmiewając się do łez.
Lily ze zdziwieniem patrzyła na tę scenę. Już wiele razy była świadkiem
takiej akcji, ale zawsze tak samo ją to dziwiło i śmieszyło.
- Oni tak zawsze, będziecie musiały się do tego przyzwyczaić -
powiedział z uśmiechem Remus, dostrzegając zdziwienie wymalowane na
twarzy Lily i Megan.
~ * ~
- Do zobaczenia! - krzyknęła Lucy, żegnając się z Remusem, gdy dwie
godziny później cała siódemka opuszczała dom Lupinów. - Mam nadzieję, że
zobaczymy się prędzej niż dopiero we wrześniu.
- Lucy, na Merlina, już od piętnastu minut się żegnasz! Nawet Molly
wystarczyło mniej czasu, niż tobie - powiedział z żalem Syriusz,
niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.
- Na razie! - krzyknęła jeszcze czarnowłosa.
Remus zaśmiał się głośno. Uścisnął wszystkich po kolei i zamknął drzwi, gdy jego przyjaciele byli już na chodniku.
- Robimy zrzutkę i jedziemy Błędnym Rycerzem? - spytał Syriusz, jedną
ręką obejmując smukła talię Megan, a drugą przeszukując kieszenie
spodni.
- A masz inny pomysł? - zapytał James.
- No, nie - wyszczerzył zęby. - Jedenaście sykli do mnie.
Remus powolnym krokiem ruszył w stronę swojego pokoju, gdzie panował
już zwykły, codzienny, lekki nieład. Kilka książek rozrzuconych po łóżku
i biurku, jakieś koszulki, papierki, czarne trampki po środku pokoju.
Imprezę urodzinową uważał za naprawdę udaną. Przyjemną zabawę
spotęgowały dwa wydarzenia tak bardzo ważne dla jego przyjaciół. Cieszył
się razem z nimi ze szczęśliwego zakończenia dwóch historii miłosnych.
Megan Black, pomyślał i mimowolnie zaśmiał się. Ładnie. Całkiem ładnie.
Syriusz go zdziwił. Ten nieczuły, raniący serca chłopak, wreszcie
odnalazł swoją prawdziwą miłość? Jeszcze za nim był z Megan, miał setki
dziewczyn. To dopiero przy Trevill ustatkował się nieco, choć w dalszym
ciągu chętnie flirtował z innymi. Ale już nie tak, jak kiedyś. Dla niego
to wyczyn.
Usłyszał, jak na dole jego mama rozmawia z jakimś mężczyzną. Nie poznawał go po głosie.
Pewnym krokiem wszedł do kuchni. Pusto. Nalał sobie do szklanki soku jabłkowego i usiadł na krześle.
- Proszę, niech pan siada - powiedziała Sophie, wskazując na brązową
kanapę przy ścianie. Sama również usiadła, patrząc niepewnie na
wysokiego mężczyznę o długich, czarnych włosach, związanych w kucyk.
Wyglądał na trzydzieści kilka lat.
- Zapewne wie pani - zaczął czarodziej, składając czubki palców, jak
zazwyczaj robił to Dumbledore - że przybywam z Ministerstwa Magii. -
Patrzył na kobietę wyczekująco, a kiedy ta przytaknęła, przedstawił się.
- Matthew Dolan.
- W jakiej sprawie pan przychodzi? - spytała nieco roztrzęsionym
głosem, coraz bardziej obawiając się wiadomości, którą lada chwila miała
usłyszeć. Osoby z Ministerstwa nie wpadają ot tak, na herbatkę;
przychodziły w bardzo ważnych sprawach i Sophie doskonale zdawała sobie z
tego sprawę.
Matthew odchrząknął cicho, zastanawiając się, dlaczego to właśnie jego wyznaczyli do przekazania tej wiadomości.
- Rzeczywiście, lepiej od razu powiedzieć niż zwlekać. Pani mąż, John
Lupin, on... On jest w Świętym Mungu... Nie, proszę mi tu nie mdleć -
wykrzyknął nagle, widząc, jak Sophie blednie. - Niech pani posłucha...
- Co się stało? - spytała drżącym głosem.
- Na Ministerstwo napadł dzisiaj Arthur Lether ze swymi ludźmi...
- Arthur Lether? Kto to taki?
- Pewien przestępca, który już od dawna ma zatargi z Ministerstwem -
wyjaśnił pospiesznie. - No więc, jest kilku rannych. W tym pani mąż. Ale
proszę się uspokoić, to nic poważnego.
Sophie już otwierała usta, aby powiedzieć, że gdyby nie było to nic
poważnego, to John nie leżałby w Świętym Mungu, ale ucichła, decydując
się, że najpierw chciałaby usłyszeć opowieść do końca.
- John to mój stary kolega z pracy. Mnie również martwi jego stan
zdrowia - powiedział z wyraźnym smutkiem w głosie. Popatrzył
współczująco w bystre oczy kobiety. - Oberwał kilkoma silniejszymi
zaklęciami, póki co jest nieprzytomny.
Twarz Sophie pobladła jeszcze bardziej. Nigdy nie umiała nie okazywać
uczuć; cały strach, rozpacz, radość czy też zaciekawienie od razu
wymalowana była na jej twarzy. Tak było i tym razem. Matthew zobaczył,że
nieobecnym wzrokiem wpatrzyła się w ścianę, potworna bladość zalewała
całą jej twarz, nawet usta.
- Czy... Czy... Mogłabym go teraz odwiedzić? - spytała słabym głosem.
Mężczyzna przytaknął.
- Kiedy tylko będzie pani chciała.
Sophie wstała, a nagła ciemność zalała cały jej umysł oraz pole
widzenia. Poczuła, jak podłoga robi się dziwnie gumowa i zapada się pod
jej stopami. Po omacku złapała się blatu stolika, czując jak silna dłoń
łapie ją za przegub. Ostatnie, co zdążyła poczuć to ostry ból z tyłu
głowy i głośny krzyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz