W domu państwa Trevillów panowała ogólna radosna atmosfera. Prawie
wszyscy domownicy gawędzili wesoło, zaśmiewając się z przeróżnych
rzeczy, żartów, opowiadań, błahych spraw. Jednakże dwie osoby siedziały
ze skwaszonymi minami, spoglądając posępnie to na ciotkę Klementynę, to
na rodziców.
Megan rozsiadła się na kanapie z założonymi rękami, nieobecnym wzrokiem
wpatrując się w ścianę, z miną, jakby było jej niedobrze.
Tak też w rzeczywistości było.
Z kolei Alex pochylał się lekko do przodu, podtrzymując głowę dłońmi,
jakby bojąc się, że lada chwila mu spadnie. Musiał naprawdę się starać,
aby nie usnąć. Żarty ciotki wcale go nie bawiły.
Lekko szturchnął brunetkę w żebra, wyrywając ją tym samym z zamyślenia.
Przeniosła na niego znudzony wzrok i wywróciła oczami. Chłopak
bezgłośnie poruszył ustami, jakby chciał jej coś powiedzieć, po czym
skinął głową na drzwi. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Zaraz wrócę - powiedział już głośno Alex i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Nie miał zamiaru już dłużej siedzieć z tą kobietą i wysłuchiwać tego,
jak to jej pies zjadł trutkę na szczury. Oparł się plecami o ścianę
wytapetowaną zieloną okładziną. Odetchnął głęboko, próbując się
uspokoić.
Dziesięć, dziewięć, osiem... - liczył w myślach. Głupi sposób na
uspokajanie skołatanych nerwów. Mugolski. A jednak pomagał mu, jak nic
innego.
Osiemnaście lat... Kiedy to zleciało, u licha? Swoją drogą, ciekawe czy
Lily nadal drze koty z tym... Jak mu tam było...? Ach tak, z Potterem! -
zaśmiał się cicho, przypominając sobie wydarzenie, kiedy jeszcze sam
chodził do Hogwartu.
- Evans! Heeej, Evans!!! - krzyk młodego chłopaka poniósł się echem po
niemal pustym korytarzu. W kątach stało tylko kilka osób, zajętych
rozmową. W tym także Alex. Gawędził beztrosko z kolegą, gdy nagle tuż
obok niego przemknął niewysoki chłopak z czarnymi, przydługimi włosami i
okrągłymi okularami na małym nosie. Wyglądał mniej więcej na dwanaście -
trzynaście lat.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się ode mnie odczepił?! - nieco
piskliwy, dziecięcy jeszcze głosik wydobył się z rudowłosej dziewczynki,
która aż kipiała ze złości.Zaciskając drobne dłonie w pięści i ciskając
gromy z zielonych, nieco skośnych oczu, wpatrywała się nienawistnym
spojrzeniem na jej, jakby nie było, niechcianego adoratora.
- Nie denerwuj się tak, chciałem tylko spytać... - zaczął pojednawczym tonem mały Potter, ale Lily natychmiast mu przerwała.
- Nie, nie umówię się z tobą! Zapomnij! - Odwróciła się na pięcie i już
chciała pognać przed siebie, gdy nagle coś ją przytrzymało. Okręciła
się w miejscu i już stała oko w oko z rozczochrańcem. Chłopak nie zdążył
nawet nic powiedzieć, gdy rudowłosa czarownica przywaliła mu z całej
siły w nos.
Śmieszna to była scena. Co prawda, nieco masakryczna, ale ile potem
było śmiechu z tego wydarzenia. Tak, był wtedy w piątej klasie, Lily i
James mieli wówczas trzynaście lat. Mali, dziecinni, uparci, żywiołowi.
Lily... Musiał przyznać się sam przed sobą, że kiedyś nawet mu się
podobała. Widywał ją często, nic dziwnego, była przyjaciółką jego
siostry. Zawsze uśmiechnięta, chyba że w jej pobliżu znajdował się
Potter. Urocza. Z tymi rumieńcami na twarzy i wesołymi ognikami w
oczach. Teraz to już przeszłość. Nadal ją lubił, w gruncie rzeczy
traktował ją jak siostrę.
Otworzył oczy i zaskoczeniem zamrugał powiekami, widząc przed sobą
Megan. Stała, podparta pod lewy bok ręką i przyglądała mu się nieco
ironicznym, nieco rozbawionym wzrokiem.
- O czym myślałeś? Miałeś minę, jakbyś przezywał najcudowniejszą chwilę swojego życia - zaśmiała się.
Alex wymamrotał coś speszony i odwrócił wzrok.
- Jak się wyrwałaś? - spytał po chwili.
- Powiedziałam, że chyba ktoś puka i że pójdę otworzyć - wyszczerzyła zęby.
- Już dłużej tam nie wytrzymam, musimy coś wymyślić. - Na jego czole
pojawiła się lekka bruzda, a szare oczy zwęziły się nieznacznie,
szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji.
- Tu jesteście! - wykrzyknęła nagle Kate, niespodziewanie pojawiając
się w korytarzu. Meg i Alex podskoczyli przerażeni i powoli odwrócili
się w stronę swojej rodzicielki. Serca zabiły im szybciej. Jeszcze tego
brakowało, żeby mama nakryła ich na wymyślaniu planu "ewakuacji". -
Chodźcie do salonu, ciocia chciałaby z tobą porozmawiać, Megan. - Pani
Trevill odwróciła się na pięcie i przepuszczając swoje dzieci, weszła za
nimi.
- Meg! - krzyknęła ciotka Klementyna, gdy tylko zobaczyła dziewczynę. -
Chciałam z tobą porozmawiać, a ty mi już uciekłaś! - pożaliła się.
Megan poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. W jednej chwili zrobiła
się blada jak ściana. Po omacku wyszukała fotela, po czym bezwiednie
osunęła się na miękkie siedzenie. Wzięła głęboki oddech, a kształty
zaczęły się wyostrzać, powoli wszystko wracało do normy.
- Powiesz mi, gdzie zamierzasz pójść do szkoły po Hogwarcie? - spytała
tymczasem ciotka, bacznie przyglądając się swojej rozmówczyni. Czarne
oczy świdrowały w głąb duszy, sprawiając wrażenie, jakby znała każdą
myśl.
- Eee... Chciałabym zostać aurorem...
- Aurorem! Dziecko, wiesz jakie to niebezpieczne?! Jesteś na to za delikatna, zabiją się pierwszym, lepszym zaklęciem!
Błąd.
Ciotka naruszyła zakazaną strefę.
Tabu.
Powiedzenie Megan, że jest delikatna to jak gwieździe rocka powiedzieć,
że o wiele lepiej prezentowałby się w białym odzieniu poety.
Najbardziej znienawidzony temat przez pannę Trevill. Delikatna! Pff...!
Wychowana pośród trójki starszych braci, nie może być delikatna! Była
silna, odważna, niezależna! Ale na pewno nie delikatna!
Lucas zauważył, co dzieje się z siostrą. Doskonale wiedział też, jakie
jest zdanie Megan na ten temat. W duchu przyznawał jej rację.
- Nie jestem delikatna - wysyczała Meg, gniewnie mrużąc oczy. Wyglądała jak rozjuszona kotka.
Ciotka trwała niewzruszona. Najwidoczniej stwierdziła, że nie warto
prowadzić dalszej dyskusji z człowiekiem, który się z nią nie zgadza.
- Aż tak błahą sprawą jest dla ciebie twoje zdrowie, a być może także
życie? - spytała ironicznie, zakładając chude ręce na piersiach. -
Narażasz tym siebie, jak i innych.
- To moja sprawa. - Wzrok Megan powędrował do drzwi. Zwiać jak najszybciej!
- Może komuś jeszcze ciasta? - spytała szybko Kate, chcąc czym prędzej przerwać rozpoczynającą się kłótnię.
~ * ~
Pogoda w tej części Glasgow jak zwykle nie należała do
najpiękniejszych. Niebo było zachmurzone i tylko kilka pojedynczych
promyków przeciskało się przez ich kłęby. Rześki, chłodny wiatr porywał
liście z drzew w dziki taniec.
Szczupły blondyn siedział w swoim pokoju, przewalając sterty książek w
poszukiwaniu "Historii Hogwartu". Na podłodze uzbierała się już niezła
sterta, ale prawie tyle samo było jeszcze na półkach.
- Przecież gdzieś to tutaj było - wymamrotał chłopak, odrzucając kolejny opasły tom na bok.
- Remus! Reemuus! - Nagle z korytarza dało się słyszeć głośny krzyk pani Lupin.
Chłopak westchnął. Kochał swoją matkę, ale była stanowczo
nadopiekuńcza. Nie chciał, żeby wciąż traktowała go jak małego
jedenastoletniego Remuska.
Dojrzał. Wydoroślał. Za rok będzie już pełnoletni, ale według pani
Lupin wciąż był małym, chudziutkim chłopcem, wymagającym nieustannej
opieki.
- Tak, mamo - krzyknął, powstrzymując chichot, na widok wyrazu twarzy sowiej matki, która właśnie stanęła na progu pokoju.
- Och, tutaj jesteś! - ucieszyła się blondwłosa kobieta, mierząc syna
czułym spojrzeniem bursztynowych oczu. - Widziałeś gdzieś moją różdżkę?
Znowu gdzieś ją zostawiłam - powiedziała z rezygnacją i zasępiła się.
Choć była rozważną i ostrożną czarownicą, miała tendencję do gubienia
różdżki w przeróżnych miejscach. Tak też było i tym razem...
- Ostatnio jakieś trzy godziny temu na stole w ogrodzie - odparł,
zamyślając się. Tęsknym wzrokiem spojrzał w kierunku regału wypchanymi
po brzegi książkami. Cała mama... Kochał ją. Kochał bardzo.
- Racja! - ucałowała syna w blady, smukły policzek i zbiegła z
kręconych schodów na dalsze poszukiwanie zaginionego przedmiotu.
Remus wrócił do swojego pokoju i już miał dalej zająć się odnajdywaniem
książki, gdy za oknem ujrzał małą, szarą sówkę pukającą pomarańczowym
dzióbkiem w szybę. Blondyn podszedł do okna, otworzył je i wpuszczając
ptaka do pokoju, odwiązał list od jej nóżki. Sowa zaskrzeczała cicho,
domagając się pieszczot, po czym usiadła na żerdzi sowy Remusa, która
poprzedniej nocy wybrała się łowy, i wpatrzyła się brązowymi oczkami w
chłopaka.
Remus otworzył list i szybko przeczytał jego zawartość z zapartym tchem.
Kochany Remusie,
U mnie wszystko w porządku, wakacje jak zwykle nudne, ale nie jest tak źle. Mam mały problem z Timem, ale to długa historia...
Ja także za tobą tęsknię, już nie mogę się doczekać, aż się spotkamy.
A co słychać u Ciebie?
Całuję,
Molly
Uśmiechnął się promiennie, patrząc na niewielką kartkę i mocno
ściskając ją w dłoni. Każdy list od tej dziewczyny powodował u niego
przyspieszone bicie serca, szeroki uśmiech i ogromną radość. Poczuł, że
jest zakochany po uszy. Skradła mu serce. Jak to się stało, że taka
piękna, mądra i wyjątkowa dziewczyna pokochała jego, cichego Remusa.
Wilkołaka. Potwora.
No właśnie...
Ona wciąż nic nie wiedziała, nie powiedział jej, chociaż to sobie
obiecał. Ona miała prawo znać prawdę. Narażał ją na niebezpieczeństwo ze
swej strony. Ogromne niebezpieczeństwo...
Ale za bardzo się bał. Co by było, gdyby go zostawiła, gdyby się go
bała i postanowiła od niego odejść...? Nie zdziwiłby się. Zrozumiałby
to.
Po wakacjach na pewno jej powiem, postanowił i schował list od Molly do
szuflady dębowego biurka, gdzie bezpiecznie spoczywała ich już niezła
kolekcja.
~ * ~
- Co za bałagan! - krzyknęła z oburzeniem ciotka Klementyna, wchodząc
do pokoju Meg. - Mogłabyś wziąć się za porządki, zamiast latać za
chłopakami - dodała gorzko, wykrzywiając usta.
Megan wciągnęła powietrze w płuca i zacisnęła pięści. Zastanawiało ją
ile jeszcze takich prób wytrzymałości będzie musiała przejść. Pięć?
Dziesięć? Sto?
Wczorajszy dzień minął nawet szybko, pocieszeniem dla udręczonej Megan
był jedynie fakt, że pozostały już tylko dwa dni: dzisiaj i jutro. Potem
pojedzie. Pojedzie.
- Nie latam za chłopakami i...
- O, ciociu! Właśnie cioci szukałem. - Do pokoju nagle wpadł Bill,
nerwowo przestępując z nogi na nogę i patrząc morderczym wzrokiem na
siostrę. Miała się powstrzymywać. Opamiętać. Nie wdawać się w kłótnie z
ciotką. Jak zwykle emocje wzięły nad nią górę.
Ciotka Klementyna w ogóle nie zwracała uwagi na chłopaka i dalej
patrzyła wyczekująco na dziewczynę. Bill podszedł do kobiety, złapał ją
za ramię i prawie siłą wyprowadził z pokoju.
- Mama przygotowuje podwieczorek, zaraz będzie podawać. - Meg usłyszała
jeszcze z oddali głos brata i niewyraźne pomruki ciotki. Opadła na
krzesło, ciężko oddychając. Miała wypieki na twarzy, jakby właśnie
przebiegła maraton.
Mama chyba ją zabije. Już wczoraj była porządnie zdenerwowana na wieść o spięciu między córką a Klementyną.
Nadzieje Megan dotyczące wyjazdu ciotki okazały się pomocne. Dzięki nim
dziewczyna uspokajała się i nabierała większej cierpliwości do wciąż
narastającego konfliktu, bowiem niestety na kłótni o porządku w pokoju
się nie skończyło. Już przy kolacji doszło do kolejnego spięcia; tym
razem poszło o wyzywający strój Megan (spódniczka do połowy ud, mężnie i
z determinacją skrócana przez całe cztery dni).
Kiedy nadszedł kolejny poranek nic więc dziwnego, ze Megan była w
wyśmienitym humorze. Wreszcie będzie miała spokój. Będzie mogła robić
to, na co ma ochotę, nie wysłuchując przy tym docinków staruszki.
Ale największym ukojeniem dla nadszarpniętej duszy Meg był fakt, że już pojutrze są urodziny Remusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz