sobota, 3 listopada 2012

Nalot ciotki Klementyny

   W domu państwa Trevillów panowała ogólna radosna atmosfera. Prawie wszyscy domownicy gawędzili wesoło, zaśmiewając się z przeróżnych rzeczy, żartów, opowiadań, błahych spraw. Jednakże dwie osoby siedziały ze skwaszonymi minami, spoglądając posępnie to na ciotkę Klementynę, to na rodziców.
    Megan rozsiadła się na kanapie z założonymi rękami, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w ścianę, z miną, jakby było jej niedobrze.
    Tak też w rzeczywistości było.
    Z kolei Alex pochylał się lekko do przodu, podtrzymując głowę dłońmi, jakby bojąc się, że lada chwila mu spadnie. Musiał naprawdę się starać, aby nie usnąć. Żarty ciotki wcale go nie bawiły.
    Lekko szturchnął brunetkę w żebra, wyrywając ją tym samym z zamyślenia. Przeniosła na niego znudzony wzrok i wywróciła oczami. Chłopak bezgłośnie poruszył ustami, jakby chciał jej coś powiedzieć, po czym skinął głową na drzwi. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
    - Zaraz wrócę - powiedział już głośno Alex i szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
    Nie miał zamiaru już dłużej siedzieć z tą kobietą i wysłuchiwać tego, jak to jej pies zjadł trutkę na szczury. Oparł się plecami o ścianę wytapetowaną zieloną okładziną. Odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.
    Dziesięć, dziewięć, osiem... - liczył w myślach. Głupi sposób na uspokajanie skołatanych nerwów. Mugolski. A jednak pomagał mu, jak nic innego.
    Osiemnaście lat... Kiedy to zleciało, u licha? Swoją drogą, ciekawe czy Lily nadal drze koty z tym... Jak mu tam było...? Ach tak, z Potterem! - zaśmiał się cicho, przypominając sobie wydarzenie, kiedy jeszcze sam chodził do Hogwartu.

    - Evans! Heeej, Evans!!! - krzyk młodego chłopaka poniósł się echem po niemal pustym korytarzu. W kątach stało tylko kilka osób, zajętych rozmową. W tym także Alex. Gawędził beztrosko z kolegą, gdy nagle tuż obok niego przemknął niewysoki chłopak z czarnymi, przydługimi włosami i okrągłymi okularami na małym nosie. Wyglądał mniej więcej na dwanaście - trzynaście lat.
    - Ile razy mam ci powtarzać, żebyś się ode mnie odczepił?! - nieco piskliwy, dziecięcy jeszcze głosik wydobył się z rudowłosej dziewczynki, która aż kipiała ze złości.Zaciskając drobne dłonie w pięści i ciskając gromy z zielonych, nieco skośnych oczu, wpatrywała się nienawistnym spojrzeniem na jej, jakby nie było, niechcianego adoratora.
    - Nie denerwuj się tak, chciałem tylko spytać... - zaczął pojednawczym tonem mały Potter, ale Lily natychmiast mu przerwała.
    - Nie, nie umówię się z tobą! Zapomnij! - Odwróciła się na pięcie i już chciała pognać przed siebie, gdy nagle coś ją przytrzymało. Okręciła się w miejscu i już stała oko w oko z rozczochrańcem. Chłopak nie zdążył nawet nic powiedzieć, gdy rudowłosa czarownica przywaliła mu z całej siły w nos.

    Śmieszna to była scena. Co prawda, nieco masakryczna, ale ile potem było śmiechu z tego wydarzenia. Tak, był wtedy w piątej klasie, Lily i James mieli wówczas trzynaście lat. Mali, dziecinni, uparci, żywiołowi.
    Lily... Musiał przyznać się sam przed sobą, że kiedyś nawet mu się podobała. Widywał ją często, nic dziwnego, była przyjaciółką jego siostry. Zawsze uśmiechnięta, chyba że w jej pobliżu znajdował się Potter. Urocza. Z tymi rumieńcami na twarzy i wesołymi ognikami w oczach. Teraz to już przeszłość. Nadal ją lubił, w gruncie rzeczy traktował ją jak siostrę.
    Otworzył oczy i zaskoczeniem zamrugał powiekami, widząc przed sobą Megan. Stała, podparta pod lewy bok ręką i przyglądała mu się nieco ironicznym, nieco rozbawionym wzrokiem.
    - O czym myślałeś? Miałeś minę, jakbyś przezywał najcudowniejszą chwilę swojego życia - zaśmiała się.
    Alex wymamrotał coś speszony i odwrócił wzrok.
    - Jak się wyrwałaś? - spytał po chwili.
    - Powiedziałam, że chyba ktoś puka i że pójdę otworzyć - wyszczerzyła zęby.
    - Już dłużej tam nie wytrzymam, musimy coś wymyślić. - Na jego czole pojawiła się lekka bruzda, a szare oczy zwęziły się nieznacznie, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji.
    - Tu jesteście! - wykrzyknęła nagle Kate, niespodziewanie pojawiając się w korytarzu. Meg i Alex podskoczyli przerażeni i powoli odwrócili się w stronę swojej rodzicielki. Serca zabiły im szybciej. Jeszcze tego brakowało, żeby mama nakryła ich na wymyślaniu planu "ewakuacji". - Chodźcie do salonu, ciocia chciałaby z tobą porozmawiać, Megan. - Pani Trevill odwróciła się na pięcie i przepuszczając swoje dzieci, weszła za nimi.
    - Meg! - krzyknęła ciotka Klementyna, gdy tylko zobaczyła dziewczynę. - Chciałam z tobą porozmawiać, a ty mi już uciekłaś! - pożaliła się.
    Megan poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. W jednej chwili zrobiła się blada jak ściana. Po omacku wyszukała fotela, po czym bezwiednie osunęła się na miękkie siedzenie. Wzięła głęboki oddech, a kształty zaczęły się wyostrzać, powoli wszystko wracało do normy.
    - Powiesz mi, gdzie zamierzasz pójść do szkoły po Hogwarcie? - spytała tymczasem ciotka, bacznie przyglądając się swojej rozmówczyni. Czarne oczy świdrowały w głąb duszy, sprawiając wrażenie, jakby znała każdą myśl.
    - Eee... Chciałabym zostać aurorem...
    - Aurorem! Dziecko, wiesz jakie to niebezpieczne?! Jesteś na to za delikatna, zabiją się pierwszym, lepszym zaklęciem!
    Błąd.
    Ciotka naruszyła zakazaną strefę.
    Tabu.
    Powiedzenie Megan, że jest delikatna to jak gwieździe rocka powiedzieć, że o wiele lepiej prezentowałby się w białym odzieniu poety.
    Najbardziej znienawidzony temat przez pannę Trevill. Delikatna! Pff...! Wychowana pośród trójki starszych braci, nie może być delikatna! Była silna, odważna, niezależna! Ale na pewno nie delikatna!
    Lucas zauważył, co dzieje się z siostrą. Doskonale wiedział też, jakie jest zdanie Megan na ten temat. W duchu przyznawał jej rację.
    - Nie jestem delikatna - wysyczała Meg, gniewnie mrużąc oczy. Wyglądała jak rozjuszona kotka.
    Ciotka trwała niewzruszona. Najwidoczniej stwierdziła, że nie warto prowadzić dalszej dyskusji z człowiekiem, który się z nią nie zgadza.
    - Aż tak błahą sprawą jest dla ciebie twoje zdrowie, a być może także życie? - spytała ironicznie, zakładając chude ręce na piersiach. - Narażasz tym siebie, jak i innych.
    - To moja sprawa. - Wzrok Megan powędrował do drzwi. Zwiać jak najszybciej!
    - Może komuś jeszcze ciasta? - spytała szybko Kate, chcąc czym prędzej przerwać rozpoczynającą się kłótnię.

~ * ~

    Pogoda w tej części Glasgow jak zwykle nie należała do najpiękniejszych. Niebo było zachmurzone i tylko kilka pojedynczych promyków przeciskało się przez ich kłęby. Rześki, chłodny wiatr porywał liście z drzew w dziki taniec.
    Szczupły blondyn siedział w swoim pokoju, przewalając sterty książek w poszukiwaniu "Historii Hogwartu". Na podłodze uzbierała się już niezła sterta, ale prawie tyle samo było jeszcze na półkach.
    - Przecież gdzieś to tutaj było - wymamrotał chłopak, odrzucając kolejny opasły tom na bok.
    - Remus! Reemuus! - Nagle z korytarza dało się słyszeć głośny krzyk pani Lupin.
    Chłopak westchnął. Kochał swoją matkę, ale była stanowczo nadopiekuńcza. Nie chciał, żeby wciąż traktowała go jak małego jedenastoletniego Remuska.
    Dojrzał. Wydoroślał. Za rok będzie już pełnoletni, ale według pani Lupin wciąż był małym, chudziutkim chłopcem, wymagającym nieustannej opieki.
    - Tak, mamo - krzyknął, powstrzymując chichot, na widok wyrazu twarzy sowiej matki, która właśnie stanęła na progu pokoju.
    - Och, tutaj jesteś! - ucieszyła się blondwłosa kobieta, mierząc syna czułym spojrzeniem bursztynowych oczu. - Widziałeś gdzieś moją różdżkę? Znowu gdzieś ją zostawiłam - powiedziała z rezygnacją i zasępiła się. Choć była rozważną i ostrożną czarownicą, miała tendencję do gubienia różdżki w przeróżnych miejscach. Tak też było i tym razem...
    - Ostatnio jakieś trzy godziny temu na stole w ogrodzie - odparł, zamyślając się. Tęsknym wzrokiem spojrzał w kierunku regału wypchanymi po brzegi książkami. Cała mama... Kochał ją. Kochał bardzo.
    - Racja! - ucałowała syna w blady, smukły policzek i zbiegła z kręconych schodów na dalsze poszukiwanie zaginionego przedmiotu.
    Remus wrócił do swojego pokoju i już miał dalej zająć się odnajdywaniem książki, gdy za oknem ujrzał małą, szarą sówkę pukającą pomarańczowym dzióbkiem w szybę. Blondyn podszedł do okna, otworzył je i wpuszczając ptaka do pokoju, odwiązał list od jej nóżki. Sowa zaskrzeczała cicho, domagając się pieszczot, po czym usiadła na żerdzi sowy Remusa, która poprzedniej nocy wybrała się łowy, i wpatrzyła się brązowymi oczkami w chłopaka.
    Remus otworzył list i szybko przeczytał jego zawartość z zapartym tchem.

Kochany Remusie,
U mnie wszystko w porządku, wakacje jak zwykle nudne, ale nie jest tak źle. Mam mały problem z Timem, ale to długa historia...
Ja także za tobą tęsknię, już nie mogę się doczekać, aż się spotkamy.
A co słychać u Ciebie?
Całuję,
Molly

    Uśmiechnął się promiennie, patrząc na niewielką kartkę i mocno ściskając ją w dłoni. Każdy list od tej dziewczyny powodował u niego przyspieszone bicie serca, szeroki uśmiech i ogromną radość. Poczuł, że jest zakochany po uszy. Skradła mu serce. Jak to się stało, że taka piękna, mądra i wyjątkowa dziewczyna pokochała jego, cichego Remusa. Wilkołaka. Potwora.
    No właśnie...
    Ona wciąż nic nie wiedziała, nie powiedział jej, chociaż to sobie obiecał. Ona miała prawo znać prawdę. Narażał ją na niebezpieczeństwo ze swej strony. Ogromne niebezpieczeństwo...
    Ale za bardzo się bał. Co by było, gdyby go zostawiła, gdyby się go bała i postanowiła od niego odejść...? Nie zdziwiłby się. Zrozumiałby to.
    Po wakacjach na pewno jej powiem, postanowił i schował list od Molly do szuflady dębowego biurka, gdzie bezpiecznie spoczywała ich już niezła kolekcja.

~ * ~

    - Co za bałagan! - krzyknęła z oburzeniem ciotka Klementyna, wchodząc do pokoju Meg. - Mogłabyś wziąć się za porządki, zamiast latać za chłopakami - dodała gorzko, wykrzywiając usta.
    Megan wciągnęła powietrze w płuca i zacisnęła pięści. Zastanawiało ją ile jeszcze takich prób wytrzymałości będzie musiała przejść. Pięć? Dziesięć? Sto?
    Wczorajszy dzień minął nawet szybko, pocieszeniem dla udręczonej Megan był jedynie fakt, że pozostały już tylko dwa dni: dzisiaj i jutro. Potem pojedzie. Pojedzie.
    - Nie latam za chłopakami i...
    - O, ciociu! Właśnie cioci szukałem. - Do pokoju nagle wpadł Bill, nerwowo przestępując z nogi na nogę i patrząc morderczym wzrokiem na siostrę. Miała się powstrzymywać. Opamiętać. Nie wdawać się w kłótnie z ciotką. Jak zwykle emocje wzięły nad nią górę.
    Ciotka Klementyna w ogóle nie zwracała uwagi na chłopaka i dalej patrzyła wyczekująco na dziewczynę. Bill podszedł do kobiety, złapał ją za ramię i prawie siłą wyprowadził z pokoju.
    - Mama przygotowuje podwieczorek, zaraz będzie podawać. - Meg usłyszała jeszcze z oddali głos brata i niewyraźne pomruki ciotki. Opadła na krzesło, ciężko oddychając. Miała wypieki na twarzy, jakby właśnie przebiegła maraton.
    Mama chyba ją zabije. Już wczoraj była porządnie zdenerwowana na wieść o spięciu między córką a Klementyną.

    Nadzieje Megan dotyczące wyjazdu ciotki okazały się pomocne. Dzięki nim dziewczyna uspokajała się i nabierała większej cierpliwości do wciąż narastającego konfliktu, bowiem niestety na kłótni o porządku w pokoju się nie skończyło. Już przy kolacji doszło do kolejnego spięcia; tym razem poszło o wyzywający strój Megan (spódniczka do połowy ud, mężnie i z determinacją skrócana przez całe cztery dni).
    Kiedy nadszedł kolejny poranek nic więc dziwnego, ze Megan była w wyśmienitym humorze. Wreszcie będzie miała spokój. Będzie mogła robić to, na co ma ochotę, nie wysłuchując przy tym docinków staruszki.
    Ale największym ukojeniem dla nadszarpniętej duszy Meg był fakt, że już pojutrze są urodziny Remusa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz