- ... i wtedy... rozpierniczyliśmy klasę od eliksirów! - zawył ze
śmiechu James Senior, łapiąc się za brzuch. Jego syn i Syriusz niemal
tarzali się ze śmiechu, Lily otarła łzę spływającą jej po policzku,
próbując choć na chwilę opanować śmiech, z kolei Blanka... Blanka
popatrzyła urażona na męża i odezwała się z wyrzutem.
- Pamiętam to... To wtedy niemal nie urwałam ci tego napuszonego łba.
- Nie przesadzaj kochanie, to był tylko niewinny kawał...
- Niewinny?! Stary Bradley o mało nie dostał przez was zawału!
- Oj tam, oj tam...
Dopiero teraz Lily zauważyła, jak wielkie było podobieństwo Rogacza do
swojego ojca... Nie tylko z wyglądy byli podobni, ale także z
charakteru, zachowania...
- Właśnie mamo! - krzyknął James Junior, z dumą patrząc na swojego ojca.
- A ty siedź cicho, Jim! Mam ci przypomnieć, jak w piątej klasie
dostałam sowę od McGonagall, bo urżnęliście się z Syriuszem w trzy bąki i
chodziliście, a raczej PLĄSALIŚCIE, po korytarzach Hogwartu w takim
stanie???
Rogacz i Łapa zrobili niewinne miny.
- O tak! Pamiętam to - powiedziała z szerokim uśmiechem Lily. - Nigdy
nie widziałam McGonagall tak wściekłej, jak wtedy, kiedy odprowadzała
was do Wieży Gryffindoru. Syriusz powiedział jej wtedy, że nie ma się
tak złościć, bo złość piękności szkodzi - zachichotała Ruda.
Cała reszta wybuchła śmiechem, tylko Bianka miała nietęgą minę.
- A pamiętacie, jak dwa lata temu Rogal pobił się z Davidem Snodgrassem po meczu z Krukonami? - wyrechotał Syriusz.
- To akurat nie było śmieszne Łapo - zasępił się James, przypominając
sobie feralny dzień. - Potem przez tydzień leżałem w Skrzydle Szpitalnym
ze złamanym żebrem i przestawioną kością u ręki - skrzywił się. -
Trzeba było przyznać, że gościu ma dobry prawy sierpowy, ale z refleksem
było u niego kiepsko...
Lily zmarszczyła nos, próbując sobie przypomnieć to wydarzenie, jednak nic nie zaświtało jej w głowie.
- Dziwne, nie pamiętam tego... - przyznała, patrząc z niepokojem na dwójkę Huncwotów.
- Nic w tym dziwnego, to było wtedy, jak sama leżałaś w Skrzydle, bo
Malfoy "przypadkowo" wylał na ciebie ten wywar, od którego robią się te
straszne bąble na całym ciele - wyjaśnił szybko Syriusz, krzywiąc się
mimowolnie.
- To niestety pamiętam - mruknęła Evansówna. - Jaki był James, kiedy
była mały? - spytała z szerokim uśmiechem, zmieniając temat.
Blanka i James Senior uśmiechnęli się do wspomnień. Syriuszowi
rozbłysły oczy i szybko spojrzał na Potterów, oczekując odpowiedzi; sam
był tego strasznie ciekawy. Rogacz z kolei zrobił minę, jakby zaraz miał
zemdleć i zerknął z oburzeniem na Lily. W życiu nie chciał pozwolić na
to, aby jego najlepszy przyjaciel i miłość jego życia dowiedzieli się
jakim był bobasem i co wyprawiał w tamtych czasach.
- Jim był... - zaczęła Blanka, ale syn szybko jej przerwał.
- Byłem bardzo grzecznym dzieckiem.
- ...bardzo rozkosznym dzieckiem - dokończyła pani Potter, nie
zwracając uwagi na słowa swojego syna. - Mimo iż wyglądał jak aniołek,
był istnym diabełkiem. Wszędzie było go pełno, nie mógł spokojnie
usiedzieć nawet pięciu minut. Biegał po całym domu, co chwilę się o coś
potykając i krzycząc, że gonią go akromantule.
Syriusz parsknął śmiechem, a James rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Uwielbiał bawić się pluszową sową - do wspomnień włączył się także James Senior. - No i kochał latać na mini miotle.
- No, dość tych wspomnień! - przerwał nagle okularnik, klaszcząc w dłonie.
- Dlaczego? Chętnie posłuchałbym jeszcze czegoś o tobie, kiedy byłeś
malutkim Jimem - wyszczerzył zęby Łapa, za co dostał od Rogacza po
głowie.
Powoli zapadał zmrok. Na dworze robiło się coraz ciemniej i chłodniej.
Na niebie pojawił się srebrny rogal księżyca i kilka burzowych chmurek.
Całkowity mrok opanował całą Anglię. Delikatny zimny wiatr wzmagał się
stopniowo porywając jeden z liści na drzewie w ogrodzie Potterów.
Lily wpatrzyła się w lecący, zielony liść i westchnęła cicho. Kiedyś
wszyscy będziemy jak te liście. Oderwiemy się od swojego drzewa, zwanego
domem rodzinnym i wyruszymy w samodzielne życie.
- Do widzenia i jeszcze raz dziękuję - pożegnała się Lily i wraz z
Jamesem wyszła z domu Potterów. - Wiesz, że nie musisz tego robić?
- Czego? - spytał Rogacz, otwierając czarną furtkę
- Odprowadzać mnie. Sama bym trafiła. - Uśmiechnęła się delikatnie, w głębi duszy ciesząc się, ze jednak to robi.
- Ale chcę. - Uśmiechnął się Potter, wychodząc wraz z rudowłosą na
drogę. Po paru sekundach pojawił się przed nimi ten sam autobus co
poprzednio i wyszedł z niego ten sam staruszek. Po chwili obaj Gryfoni
siedzieli już na łóżkach, wesoło rozmawiając.
- Co to za biwak, o którym mówił twój tata? - spytała Ruda.
- Mój tata ubzdurał sobie, że za dwa tygodnie pojedziemy na biwak. Jest
święcie przekonany, że to doskonały pomysł i spełnienie naszych marzeń -
zasępił się. - W ogóle nie widzi, że my NIE MAMY najmniejszej ochoty
nigdzie jechać. Już sobie wyobrażam te "wspaniałe" trzy dni pod
namiotem, jedząc zimną zupę z puszki.
Lily zaśmiała się cicho.
- To wcale nie jest śmieszne - odparł z udawanym gniewem James, jednak
po chwili także się roześmiał. - Lily... - zaczął powoli, nagle
poważniejąc - czy... czy wiesz może czy Meg jeszcze coś... czuje... do
Syriusza?
Dziewczyna spuściła głowę, przyglądając się swoim paznokciom. Kiedy się
odezwała jej głos był dziwnie przytłumiony i zgaszony.
- Nie wiem, James. Ona ostatnio w ogóle nie chciała o nim rozmawiać,
nawet z nami... Nie mam pojęcia co dzieje się w jej sercu. Jednak nie
zdziwiłabym się, gdyby Megan nie chciała już do tego wracać... Ona jest
bardzo silna, ale ciągle wydaje jej się, że Syriusz mógłby ją
skrzywdzić.
- Ale...
- Ja to wiem, James! Wiem, że Syriusz nigdy nie chciałby, żeby Megi przez niego cierpiała... Ale ona tego nie wie...
- I weź tu zrozum kobiety - westchnął ciężko i zamyślił się.
Zastanawiało go, co tak dręczy Megan. Nie mógł pojąć jak funkcjonuje
kobiecy mózg i był pewien, że nigdy się tego nie dowie. Było to z
pewnością zbyt skomplikowane.
- Może zmienimy temat na jakiś przyjemniejszy - zaproponował Rogacz z ognikami w oczach.
- Dobry pomysł - poparła szybko Ruda. - Wiesz, jakoś nie mogę sobie
ciebie wyobrazić w roli słodkiego, maluszka - zaśmiała się.
James wyszczerzył zęby.
- A jednak kiedyś nim byłem. Ale jestem bardzo ciekawy, jaka ty byłaś w dzieciństwie.
- No wiesz, ja byłam uroczą, grzeczną dziewczynką - zachichotała. -
Tylko taką z różkami. Mama mówiła mi, że od kiedy poszłam do szkoły, nie
mogłam usiedzieć w miejscu.
Rozmowa z całą pewnością potoczyłaby się dalej, ale Błędny Rycerz
dojechał już do celu i Lily musiała wysiąść. Szybko pożegnała się z
Jamesem i poszła w stronę furtki.
~ * ~
W domu państwa Trevillów jak zwykle panowało ogólne poruszenie. Ale jak
miałoby być inaczej, jeśli mieszkało tu czterech facetów i dwie
kobiety... Bill wymyślił, że wraz z Alexem wyczarują ogromnego karalucha
i postraszą nim Meg. Uważali, że dziewczyna panicznie boi się tych
robali i wpadnie w histerię, jednak zamiast tego ich siostra popatrzyła
na nich z niesmakiem i powiedziała, żeby zostawili to biedne stworzenie w
spokoju. Zawiedzeni "chłopcy" udali się do swojego pokoju, obmyślając
już bardziej poważny plan.
- Myślisz, że on mógłby ją skrzywdzić? - spytał z lekką panią Alex.
Bill wzruszył ramionami. Nie miał zielonego pojęcia co mógłby zrobić Syriusz Black.
- Nie wiem, ale lepiej zapobiegać niż leczyć...
- Co tak szepczecie? - Do pokoju wszedł najmłodszy z trójki braci - siedemnastoletni Lucas.
- O Blacku. Trzeba go jakoś odwieść od Megan. Mówię wam, ona jeszcze
kiedyś będzie przez niego płakać! - Alex zrobił groźną minę i zacisnął
ogromne dłonie w pięści.
Przez chwilę w pokoju panowała grobowa cisza, ale została nagle przerwana przez pełen oburzenia krzyk Lucasa.
- Oszaleliście?! Na mózg wam padło! - zacisnął kwadratową szczękę,
próbując opanować skołatane nerwy. - Już nie jeden raz gadałem z tym
Balckiem, to równy gość. On naprawdę kocha Meg. Pozwólcie być jej z nim
szczęśliwą, jeśli tego chce. - W głowie mu się nie mieściło, jak jego
bracia mogą być aż tacy głupi. Dlaczego cały czas mieszali się w
prywatne sprawy Meg? Powinni pozwolić jej samodzielnie decydować o swoim
życiu, nie była już małą dziewczynką.
W pomieszczeniu na chwilę zaległa cisza. Billy i Alex wytrzeszczyli
oczy na młodszego brata. Odebrało im mowę. Po paru sekundach odezwał się
jednak Bill.
- Co ty możesz o tym wiedzieć...
- Wiem więcej niż wy! - krzyknął zbulwersowany Lucas. - Dlaczego zawsze
oceniacie ludzi po pozorach...? To, że jest z rodziny Blacków nie
oznacza, że jest taki jak oni. - Teraz chłopak już kipiał z wściekłości.
- Rozmawialiście z nim chociaż raz...?!
Alex spuścił wzrok. Jego brat miał rację. Przyznał to. Zrobili źle.
Bardzo źle. Powinni zauważyć, ze Meg nie jest już tą małą dziewczynką,
co kiedyś. Była prawie dorosła.
- Masz rację - powiedział ze skruchą Alex, patrząc zmieszanym wzrokiem na brata.
Billy przeniósł zdziwiony wzrok na Lucasa. Jak mógł na to pozwolić?
- Po prostu się o nią martwię - szepnął Bill, przepraszającym tonem, bijając stalowe oczy w podłogę.
- To zrozumiałe. Ja też się o nią martwię. Ale teraz jest już okey.
Mały pojedynek? - zaproponował z błyskiem w oku Lucas i wyciągnął
różdżkę. Dwójka pozostałych chłopaków ryknęła z aprobatą i już pierwsze
zaklęcia leciały przez pokój.
Brązowowłosa dziewczyna siedziała w kuchni, wyjadając masę z formy do
ciasta. Jej matka - czterdziestodwuletnia kobieta o długich blond
włosach i takich samych, jak jej córka niebieskich, pogodnych oczach,
stała przy lodówce, wyciągając jajka.
- Megan, nie wyjadaj! Co ja podam, jak przyjedzie ciotka Klementyna. -
Pani Trevill odwróciła się do dziewczyny, patrząc na nią karcąco.
Meg, która właśnie piła sok ze szklanki, całą zawartość ust wypluła na podłogę.
- Megan, zachowuj się! - krzyknęła wzburzona Kate.
- Ciotka Klementyna?! Kiedy? Na ile? - spytała szybko Gryfonka, wytrzeszczając oczy. - Nic nie mówiłaś!
Brązowowłosa nie była zdziwiona. Ona była PRZERAŻONA! Wizyta
znienawidzonej ciotki była ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
Klementyna Westwick była to osiemdziesięcioletnia niewiasta o
tlenionych długich włosach upiętych w wytworny kok. Jej zielone,
przenikliwe oczy, nisko osadzone, świdrowały spojrzeniem pełnym rezerwy.
Kobieta miała bardzo rygorystyczne zasady, uwielbiała ostrą dyscyplinę i
za każdym możliwym razem czepiała się o coś Billy'ego, Alexa, Lucasa i
Meg.
- Przyjeżdża jutro na dwa dni. Dłużej niestety nie może, ponieważ
później wyjeżdża do sanatorium - odpowiedziała najspokojniej w świecie
pani Trevill.
Dwa dni! To nie tak długo!, pomyślała z ulgą brązowowłosa. Spokojnie,
wytrzymam z tą babą dwa dni, a potem będą już urodziny Remusa,
stwierdziła z ulgą i ponownie wzięła do ust trochę kleistej masy ciasta.
~ * ~
Dni robiły się coraz cieplejsze. Mijały w radosnej atmosferze i ku
rozpaczy Megan ostatni dzień przed przyjazdem ciotki minął zaskakująco
szybko. Zanim ktoś zdążył się obejrzeć, nadszedł już kolejny poranek.
W domu Trevillów panował istny chaos. Każdy domownik od rana był zabiegany, sprzątając i przygotowując różne potrawy.
- Alex, szybciej! Jesteś czarodziejem czy nie? Użyj różdżki! - krzyknął
Robert Trevill, na sekundę przenosząc wzrok na syna, po czym z powrotem
układając naczynia w szafkach.
- Meegaan! - Po domu poniósł się wrzask pani Trevill. Kobieta stała właśnie na środku salonu ze wściekła miną.
- Co jest...? - wysapała Meg, wpadając do pomieszczenia.
- Miałaś odkurzyć dywany! Za dziesięć minut będzie ciotka.
- Niech zrobi to ktoś inny! Wam za pomocą czarów pójdzie szybciej niż
mi bez! - Zdenerwowana Megan wyszła z salonu, udając się do swojego
pokoju. Miała dosyć tego zamieszania, wszyscy biegali zdenerwowani,
jakby od tej wizyty zależało ich życie. Wolałaby, żeby było już po
wszystkim i wreszcie mogłaby odetchnąć.
Usiadła na łóżku i wpatrzyła się w widok za oknem. Nic ciekawego. Ot,
zwykły ogród, a po bokach inne domy. Mogłaby tak trwać, wpatrując się w
to całe wieki, ale niestety jej spokój nie trwał długo. Już po chwili
damski głos zawołał ją z dołu.
- Meg, chodź szybko! Ciotka już idzie - syknęła pani domu, ciągnąc córkę za rękę.
Miała rację... Po kilku sekundach w drzwiach pojawiła się chuda, wysoka
kobieta ubrana w kwiecistą bluzkę i długą żółtą spódnicę.
- Witajcie kochani! - przywitała się, całując siarczyście w policzek każdego członka rodziny.
- Ciocia Klementyna! Czekaliśmy na ciocię! - krzyknęła rozpromieniona Kate, zapraszając kobietę do salonu.
To będą bardzo ciężkie dwa dni..., pomyślała Meg, wchodząc za nimi i
modląc się w duchu, aby stał się cud i żeby znalazła się teraz zupełnie
gdzie indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz