sobota, 3 listopada 2012

Jak spadające liście...

   - ... i wtedy... rozpierniczyliśmy klasę od eliksirów! - zawył ze śmiechu James Senior, łapiąc się za brzuch. Jego syn i Syriusz niemal tarzali się ze śmiechu, Lily otarła łzę spływającą jej po policzku, próbując choć na chwilę opanować śmiech, z kolei Blanka... Blanka popatrzyła urażona na męża i odezwała się z wyrzutem.
    - Pamiętam to... To wtedy niemal nie urwałam ci tego napuszonego łba.
    - Nie przesadzaj kochanie, to był tylko niewinny kawał...
    - Niewinny?! Stary Bradley o mało nie dostał przez was zawału!
    - Oj tam, oj tam...
    Dopiero teraz Lily zauważyła, jak wielkie było podobieństwo Rogacza do swojego ojca... Nie tylko z wyglądy byli podobni, ale także z charakteru, zachowania...
    - Właśnie mamo! - krzyknął James Junior, z dumą patrząc na swojego ojca.
    - A ty siedź cicho, Jim! Mam ci przypomnieć, jak w piątej klasie dostałam sowę od McGonagall, bo urżnęliście się z Syriuszem w trzy bąki i chodziliście, a raczej PLĄSALIŚCIE, po korytarzach Hogwartu w takim stanie???
    Rogacz i Łapa zrobili niewinne miny.
    - O tak! Pamiętam to - powiedziała z szerokim uśmiechem Lily. - Nigdy nie widziałam McGonagall tak wściekłej, jak wtedy, kiedy odprowadzała was do Wieży Gryffindoru. Syriusz powiedział jej wtedy, że nie ma się tak złościć, bo złość piękności szkodzi - zachichotała Ruda.
    Cała reszta wybuchła śmiechem, tylko Bianka miała nietęgą minę.
    - A pamiętacie, jak dwa lata temu Rogal pobił się z Davidem Snodgrassem po meczu z Krukonami? - wyrechotał Syriusz.
    - To akurat nie było śmieszne Łapo - zasępił się James, przypominając sobie feralny dzień. - Potem przez tydzień leżałem w Skrzydle Szpitalnym ze złamanym żebrem i przestawioną kością u ręki - skrzywił się. - Trzeba było przyznać, że gościu ma dobry prawy sierpowy, ale z refleksem było u niego kiepsko...
    Lily zmarszczyła nos, próbując sobie przypomnieć to wydarzenie, jednak nic nie zaświtało jej w głowie.
    - Dziwne, nie pamiętam tego... - przyznała, patrząc z niepokojem na dwójkę Huncwotów.
    - Nic w tym dziwnego, to było wtedy, jak sama leżałaś w Skrzydle, bo Malfoy "przypadkowo" wylał na ciebie ten wywar, od którego robią się te straszne bąble na całym ciele - wyjaśnił szybko Syriusz, krzywiąc się mimowolnie.
    - To niestety pamiętam - mruknęła Evansówna. - Jaki był James, kiedy była mały? - spytała z szerokim uśmiechem, zmieniając temat.
    Blanka i James Senior uśmiechnęli się do wspomnień. Syriuszowi rozbłysły oczy i szybko spojrzał na Potterów, oczekując odpowiedzi; sam był tego strasznie ciekawy. Rogacz z kolei zrobił minę, jakby zaraz miał zemdleć i zerknął z oburzeniem na Lily. W życiu nie chciał pozwolić na to, aby jego najlepszy przyjaciel i miłość jego życia dowiedzieli się jakim był bobasem i co wyprawiał w tamtych czasach.
    - Jim był... - zaczęła Blanka, ale syn szybko jej przerwał.
    - Byłem bardzo grzecznym dzieckiem.
    - ...bardzo rozkosznym dzieckiem - dokończyła pani Potter, nie zwracając uwagi na słowa swojego syna. - Mimo iż wyglądał jak aniołek, był istnym diabełkiem. Wszędzie było go pełno, nie mógł spokojnie usiedzieć nawet pięciu minut. Biegał po całym domu, co chwilę się o coś potykając i krzycząc, że gonią go akromantule.
    Syriusz parsknął śmiechem, a James rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Uwielbiał bawić się pluszową sową - do wspomnień włączył się także James Senior. - No i kochał latać na mini miotle.
    - No, dość tych wspomnień! - przerwał nagle okularnik, klaszcząc w dłonie.
    - Dlaczego? Chętnie posłuchałbym jeszcze czegoś o tobie, kiedy byłeś malutkim Jimem - wyszczerzył zęby Łapa, za co dostał od Rogacza po głowie.

    Powoli zapadał zmrok. Na dworze robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Na niebie pojawił się srebrny rogal księżyca i kilka burzowych chmurek. Całkowity mrok opanował całą Anglię. Delikatny zimny wiatr wzmagał się stopniowo porywając jeden z liści na drzewie w ogrodzie Potterów.
    Lily wpatrzyła się w lecący, zielony liść i westchnęła cicho. Kiedyś wszyscy będziemy jak te liście. Oderwiemy się od swojego drzewa, zwanego domem rodzinnym i wyruszymy w samodzielne życie.
    - Do widzenia i jeszcze raz dziękuję - pożegnała się Lily i wraz z Jamesem wyszła z domu Potterów. - Wiesz, że nie musisz tego robić?
    - Czego? - spytał Rogacz, otwierając czarną furtkę
    - Odprowadzać mnie. Sama bym trafiła. - Uśmiechnęła się delikatnie, w głębi duszy ciesząc się, ze jednak to robi.
    - Ale chcę. - Uśmiechnął się Potter, wychodząc wraz z rudowłosą na drogę. Po paru sekundach pojawił się przed nimi ten sam autobus co poprzednio i wyszedł z niego ten sam staruszek. Po chwili obaj Gryfoni siedzieli już na łóżkach, wesoło rozmawiając.
    - Co to za biwak, o którym mówił twój tata? - spytała Ruda.
    - Mój tata ubzdurał sobie, że za dwa tygodnie pojedziemy na biwak. Jest święcie przekonany, że to doskonały pomysł i spełnienie naszych marzeń - zasępił się. - W ogóle nie widzi, że my NIE MAMY najmniejszej ochoty nigdzie jechać. Już sobie wyobrażam te "wspaniałe" trzy dni pod namiotem, jedząc zimną zupę z puszki.
    Lily zaśmiała się cicho.
    - To wcale nie jest śmieszne - odparł z udawanym gniewem James, jednak po chwili także się roześmiał. - Lily... - zaczął powoli, nagle poważniejąc - czy... czy wiesz może czy Meg jeszcze coś... czuje... do Syriusza?
    Dziewczyna spuściła głowę, przyglądając się swoim paznokciom. Kiedy się odezwała jej głos był dziwnie przytłumiony i zgaszony.
    - Nie wiem, James. Ona ostatnio w ogóle nie chciała o nim rozmawiać, nawet z nami... Nie mam pojęcia co dzieje się w jej sercu. Jednak nie zdziwiłabym się, gdyby Megan nie chciała już do tego wracać... Ona jest bardzo silna, ale ciągle wydaje jej się, że Syriusz mógłby ją skrzywdzić.
    - Ale...
    - Ja to wiem, James! Wiem, że Syriusz nigdy nie chciałby, żeby Megi przez niego cierpiała... Ale ona tego nie wie...
    - I weź tu zrozum kobiety - westchnął ciężko i zamyślił się. Zastanawiało go, co tak dręczy Megan. Nie mógł pojąć jak funkcjonuje kobiecy mózg i był pewien, że nigdy się tego nie dowie. Było to z pewnością zbyt skomplikowane.
    - Może zmienimy temat na jakiś przyjemniejszy - zaproponował Rogacz z ognikami w oczach.
    - Dobry pomysł - poparła szybko Ruda. - Wiesz, jakoś nie mogę sobie ciebie wyobrazić w roli słodkiego, maluszka - zaśmiała się.
    James wyszczerzył zęby.
    - A jednak kiedyś nim byłem. Ale jestem bardzo ciekawy, jaka ty byłaś w dzieciństwie.
    - No wiesz, ja byłam uroczą, grzeczną dziewczynką - zachichotała. - Tylko taką z różkami. Mama mówiła mi, że od kiedy poszłam do szkoły, nie mogłam usiedzieć w miejscu.
    Rozmowa z całą pewnością potoczyłaby się dalej, ale Błędny Rycerz dojechał już do celu i Lily musiała wysiąść. Szybko pożegnała się z Jamesem i poszła w stronę furtki.

~ * ~

    W domu państwa Trevillów jak zwykle panowało ogólne poruszenie. Ale jak miałoby być inaczej, jeśli mieszkało tu czterech facetów i dwie kobiety... Bill wymyślił, że wraz z Alexem wyczarują ogromnego karalucha i postraszą nim Meg. Uważali, że dziewczyna panicznie boi się tych robali i wpadnie w histerię, jednak zamiast tego ich siostra popatrzyła na nich z niesmakiem i powiedziała, żeby zostawili to biedne stworzenie w spokoju. Zawiedzeni "chłopcy" udali się do swojego pokoju, obmyślając już bardziej poważny plan.
    - Myślisz, że on mógłby ją skrzywdzić? - spytał z lekką panią Alex.
    Bill wzruszył ramionami. Nie miał zielonego pojęcia co mógłby zrobić Syriusz Black.
    - Nie wiem, ale lepiej zapobiegać niż leczyć...
    - Co tak szepczecie? - Do pokoju wszedł najmłodszy z trójki braci - siedemnastoletni Lucas.
    - O Blacku. Trzeba go jakoś odwieść od Megan. Mówię wam, ona jeszcze kiedyś będzie przez niego płakać! - Alex zrobił groźną minę i zacisnął ogromne dłonie w pięści.
    Przez chwilę w pokoju panowała grobowa cisza, ale została nagle przerwana przez pełen oburzenia krzyk Lucasa.
    - Oszaleliście?! Na mózg wam padło! - zacisnął kwadratową szczękę, próbując opanować skołatane nerwy. - Już nie jeden raz gadałem z tym Balckiem, to równy gość. On naprawdę kocha Meg. Pozwólcie być jej z nim szczęśliwą, jeśli tego chce. - W głowie mu się nie mieściło, jak jego bracia mogą być aż tacy głupi. Dlaczego cały czas mieszali się w prywatne sprawy Meg? Powinni pozwolić jej samodzielnie decydować o swoim życiu, nie była już małą dziewczynką.
    W pomieszczeniu na chwilę zaległa cisza. Billy i Alex wytrzeszczyli oczy na młodszego brata. Odebrało im mowę. Po paru sekundach odezwał się jednak Bill.
    - Co ty możesz o tym wiedzieć...
    - Wiem więcej niż wy! - krzyknął zbulwersowany Lucas. - Dlaczego zawsze oceniacie ludzi po pozorach...? To, że jest z rodziny Blacków nie oznacza, że jest taki jak oni. - Teraz chłopak już kipiał z wściekłości. - Rozmawialiście z nim chociaż raz...?!
    Alex spuścił wzrok. Jego brat miał rację. Przyznał to. Zrobili źle. Bardzo źle. Powinni zauważyć, ze Meg nie jest już tą małą dziewczynką, co kiedyś. Była prawie dorosła.
    - Masz rację - powiedział ze skruchą Alex, patrząc zmieszanym wzrokiem na brata.
    Billy przeniósł zdziwiony wzrok na Lucasa. Jak mógł na to pozwolić?
    - Po prostu się o nią martwię - szepnął Bill, przepraszającym tonem, bijając stalowe oczy w podłogę.
    - To zrozumiałe. Ja też się o nią martwię. Ale teraz jest już okey. Mały pojedynek? - zaproponował z błyskiem w oku Lucas i wyciągnął różdżkę. Dwójka pozostałych chłopaków ryknęła z aprobatą i już pierwsze zaklęcia leciały przez pokój.

    Brązowowłosa dziewczyna siedziała w kuchni, wyjadając masę z formy do ciasta. Jej matka - czterdziestodwuletnia kobieta o długich blond włosach i takich samych, jak jej córka niebieskich, pogodnych oczach, stała przy lodówce, wyciągając jajka.
    - Megan, nie wyjadaj! Co ja podam, jak przyjedzie ciotka Klementyna. - Pani Trevill odwróciła się do dziewczyny, patrząc na nią karcąco.
    Meg, która właśnie piła sok ze szklanki, całą zawartość ust wypluła na podłogę.
    - Megan, zachowuj się! - krzyknęła wzburzona Kate.
    - Ciotka Klementyna?! Kiedy? Na ile? - spytała szybko Gryfonka, wytrzeszczając oczy. - Nic nie mówiłaś!
    Brązowowłosa nie była zdziwiona. Ona była PRZERAŻONA! Wizyta znienawidzonej ciotki była ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
    Klementyna Westwick była to osiemdziesięcioletnia niewiasta o tlenionych długich włosach upiętych w wytworny kok. Jej zielone, przenikliwe oczy, nisko osadzone, świdrowały spojrzeniem pełnym rezerwy. Kobieta miała bardzo rygorystyczne zasady, uwielbiała ostrą dyscyplinę i za każdym możliwym razem czepiała się o coś Billy'ego, Alexa, Lucasa i Meg.
    - Przyjeżdża jutro na dwa dni. Dłużej niestety nie może, ponieważ później wyjeżdża do sanatorium - odpowiedziała najspokojniej w świecie pani Trevill.
    Dwa dni! To nie tak długo!, pomyślała z ulgą brązowowłosa. Spokojnie, wytrzymam z tą babą dwa dni, a potem będą już urodziny Remusa, stwierdziła z ulgą i ponownie wzięła do ust trochę kleistej masy ciasta.

~ * ~
    Dni robiły się coraz cieplejsze. Mijały w radosnej atmosferze i ku rozpaczy Megan ostatni dzień przed przyjazdem ciotki minął zaskakująco szybko. Zanim ktoś zdążył się obejrzeć, nadszedł już kolejny poranek.
    W domu Trevillów panował istny chaos. Każdy domownik od rana był zabiegany, sprzątając i przygotowując różne potrawy.
    - Alex, szybciej! Jesteś czarodziejem czy nie? Użyj różdżki! - krzyknął Robert Trevill, na sekundę przenosząc wzrok na syna, po czym z powrotem układając naczynia w szafkach.
    - Meegaan! - Po domu poniósł się wrzask pani Trevill. Kobieta stała właśnie na środku salonu ze wściekła miną.
    - Co jest...? - wysapała Meg, wpadając do pomieszczenia.
    - Miałaś odkurzyć dywany! Za dziesięć minut będzie ciotka.
    - Niech zrobi to ktoś inny! Wam za pomocą czarów pójdzie szybciej niż mi bez! - Zdenerwowana Megan wyszła z salonu, udając się do swojego pokoju. Miała dosyć tego zamieszania, wszyscy biegali zdenerwowani, jakby od tej wizyty zależało ich życie. Wolałaby, żeby było już po wszystkim i wreszcie mogłaby odetchnąć.
    Usiadła na łóżku i wpatrzyła się w widok za oknem. Nic ciekawego. Ot, zwykły ogród, a po bokach inne domy. Mogłaby tak trwać, wpatrując się w to całe wieki, ale niestety jej spokój nie trwał długo. Już po chwili damski głos zawołał ją z dołu.
    - Meg, chodź szybko! Ciotka już idzie - syknęła pani domu, ciągnąc córkę za rękę.
    Miała rację... Po kilku sekundach w drzwiach pojawiła się chuda, wysoka kobieta ubrana w kwiecistą bluzkę i długą żółtą spódnicę.
    - Witajcie kochani! - przywitała się, całując siarczyście w policzek każdego członka rodziny.
    - Ciocia Klementyna! Czekaliśmy na ciocię! - krzyknęła rozpromieniona Kate, zapraszając kobietę do salonu.
    To będą bardzo ciężkie dwa dni..., pomyślała Meg, wchodząc za nimi i modląc się w duchu, aby stał się cud i żeby znalazła się teraz zupełnie gdzie indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz