Złote promienie słońca wpadały przez uchylone okno, rozpraszając się
na białej pościeli. Rumiana twarz mężczyzny emanowała pogodą ducha.
Kilka drobnych blizn znaczyło poliki i czoło, a ogromna szrama
przeciągała się od ust aż po brodę. Lecz nie to było ważne.
Wybudził się.
Po tygodniu spędzonym w śpiączce jego organizm był wyczerpany, ale
dzielnie dawał sobie radę. Próbował udowodnić żonie i synowi, jak i
zarówno wszystkim uzdrowicielom, że gotów jest już wrócić do domu. Nie
było to jednak takie proste. Choć czuł się zdecydowanie lepiej, nadal
był zbyt osłabiony, aby powrócić do normalnego trybu życia.
Narodził się na nowo.
Czuł, jakby dostał drugą szansę od Boga. Był tak blisko śmierci, niemal
stykał się z nią opuszkami palców, gdy ta próbowała pochwycić go w
swoje szpony.
Nadzieja nie opuściła Sophie i Remusa aż do końca. Z każdym kolejnym dniem byli przekonani, że dzisiaj nastąpi przełom.
Nadzieja matką głupich? Niekoniecznie.
Siedział w łóżku, uśmiechając się lekko i z uwagą wysłuchując słów
żony. Delektował się każdym jej słowem, przyglądając się każdemu ruchowi
jej warg i chłonąc każdy najmniejszy odgłos. Jeszcze nigdy nie czuł się
tak szczęśliwy.
Powrócił.
Patrzył na syna. Zdał sobie
sprawę, że czas mija, bezpowrotnie pozostawiając w głowie tylko
wspomnienia. Remus - teraz wysoki, choć nadal zbyt chudy - przyglądał mu
się, jakby jeszcze nie do końca uwierzył, że to prawda. Że John Lupin
żyje. Śmieje się. Rozmawia. Że zwyciężył.
~ * ~
Lily wysiadła z dusznego wnętrza samochodu, delektując się znanymi
zapachami świeżo skoszonej trawy, siana i pieczonego ciasta z owocami.
Rozejrzała się z zachwytem dookoła, przypominając sobie wszystkie
wspaniałe wakacje spędzone właśnie tutaj - w małej miejscowości na
skraju Anglii, gdzie wszystko wydawało się zupełnie inne.
Z
radością zauważyła, że wielka topola nadal rośnie w babcinym ogrodzie, a
mały staw otoczony gęstą trawą jeszcze nie zniknął.
Dom babci
był niezbyt duży, jednopoziomowy, pomalowany białą farbą. Miał duże
brązowe drzwi i ogromne okna, przez które wpadało mnóstwo światła.
Otoczony był sporym ogrodem, a przy płocie po przeciwległej stronie domu
znajdowała się mała stajnia. Dalej, za ogrodzeniem, był ogromny wybieg
dla koni.
Jak cudownie było powrócić w tak kochane miejsce, pełne
wspaniałego ciepła i wolności! Jak miło było przywołać wszystkie
wspomnienia z dzieciństwa, te przyjemne, kiedy udali się na poszukiwanie
skarbów zaaranżowane przez dziadka, i te mniej przyjemne, gdy potłukło
się kolano, spadając z huśtawki.
Poczuła, jakby nogi wrosły jej w
ziemię. Nie mogła ruszyć się z miejsca, a może nie chciała. Stała bez
ruchu, wciąż rozglądając się wokół, aby upewnić się, że nic się nie
zmieniło. Nagle, ni stąd, ni zowąd, dał się słyszeć wysoki pisk i ktoś
rzucił się na Lily, niemal zwalając ją z nóg. Była to wysoka dziewczyna,
z burzą jasnych włosów i szarymi, okrągłymi oczyma. Mocno objęła
rudowłosą, ani śmiąc ją puścić i wciąż wydając dziki okrzyk radości.
- Joyi! - krzyknęła Lily, gdy już zdołała się od niej oderwać. - Ale urosłaś!
Joanne była młodszą kuzynką Lily. Zawsze była niska i drobna, ale przez
ostatni rok niesamowicie urosła. Włosy też się wydłużyły i teraz
sięgały już niemal pasa.
- Lily! - zapiszczała Joyi, niemal
skacząc ze szczęścia. - Ale... - Lecz nie zdążyła dokończyć, bo koło
rudowłosej pojawiła się starsza pani z rudymi, tak jak jej, włosami i
piwnymi oczami.
- W końcu dotarłaś! - przemówiła wysokim głosem, który mógł wydawać się nieco groźny. - Coś was zatrzymało?
Dziewczyna przytuliła babcię, po czym pokręciła głową.
- Wyjechaliśmy trochę później - odparła.
- Wchodźcie, wchodźcie, zaraz zrobię kawę. - Odsunęła się od drzwi,
przepuszczając Lily oraz jej rodziców i Joyi. - Lily, jak ty strasznie
schudłaś, czy ty nic nie jesz? - spytała jeszcze, zanim zniknęła za
rogiem kuchni.
- No to opowiadaj. - Lily rzuciła się na
łóżko, spoglądając z oczekiwaniem na kuzynkę. Rodzice już pojechali do
domu, więc mogła teraz z nią na spokojnie porozmawiać.
Joyi
spojrzała na nią z udawanym zdziwieniem, najwyraźniej chcąc się
podroczyć z rudowłosą. W końcu zaśmiała się perliście, dostrzegając
przeszywający wzrok Evans.
- Nie wiem o co ci chodzi - odparła, grając na zwłokę. Nawinęła sobie na palec jasne pasemko i przyjrzała mu się uważnie.
Lily prychnęła, robiąc się z sekundy na sekundę coraz bardziej zniecierpliwiona.
- To chyba oczywiste! Jak ma na imię?
Joanne oderwała wzrok od swoich włosów i przeniosła go na kuzynkę. No tak, przed nią nic się nie ukryje.
- David - odparła cicho, lekko się rumieniąc. - Skąd wiedziałaś, że to chodzi o chłopaka?
- A o co innego mogłoby ci chodzić? - odpowiedziała pytaniem. - Jeśli
piszesz mi w liście, że masz mi coś ważnego do powiedzenia to chyba może
chodzić tylko o jedno... - Zamyśliła się, mrużąc lekko oczy. - Joyi,
powiedz mi...
- Tak, to już na poważnie - weszła jej w słowo.
Lily z zakłopotaniem podrapała się po głowie. Miłosne podboje Joyi
nigdy nie kończyły się dobrze. Skąd mogła mieć pewność, że tym razem
wszystko potoczy się dobrze?
- Sama zobaczysz, jak go poznasz. -
Joanne natychmiast się rozpromieniła, gdy przywołała w myślach obraz
chłopaka. - Będzie tu za godzinę - dodała.
- Akurat zdążę się rozpakować - odparła Lily, grzebiąc w walizce i wyciągając z niej naręcze ubrań.
Kasztanowa klacz zarżała cicho, gdy Joanne pogłaskała ją po łbie.
Korsyka przymrużyła lekko oczy, wypuszczając ze świstem powietrze z
nozdrzy.
- Wieczorem mogłybyśmy wybrać się na przejażdżkę - zaproponowała, nie spuszczając wzroku z konia. - Co ty na to?
Lily wydała cichy pomruk, dając tym samym do zrozumienia, że to świetny
pomysł. Właśnie karmiła małego źrebaka marchewką. Uroczy malec chrupał
łakomie warzywo, niecierpliwie przestępując i zarzucając łbem.
- Myślisz, że Harfa...
Ale nie zdążyła dokończyć, bo wysoka, barczysta postać wkroczyła do
stajni, pogwizdując głośno. Kilka koni zarżało na powitanie.
-
David! - krzyknęła Joyi, wybiegając z boksu i podążając do chłopaka.
Pocałowała go w policzek, uśmiechając się promiennie i prowadząc w
stronę zaciekawionej Lily.
- Lily, to David, mój chłopak. David,
to Lily, opowiadałam ci o niej - przedstawiła ich, ciekawa jakie
wrażenie na rudowłosej zrobił David.
Lily wpatrywała się w
barczystego mężczyznę, około dwudziestki. Największą uwagę zwróciła na
jego czarne jak węgiel oczy, ukryte pod kurtyną gęstych rzęs. Wyglądał
jak z okładki Żurnala, a nie na stajennego, który całą swą uwagę
poświęca koniom.
David spojrzał na Lily i uśmiechnął się lekko.
Nigdy nie widział jej nawet na zdjęciu, znał ją jedynie z opowieści
Joyi, ale zrobiła na nim nie małe wrażenie. Długie, rude włosy,
jasnozielone oczy, mały pieprzyk na policzku, delikatne rysy i... lekki
grymas na jej twarzy?
Podał jej rękę, którą odruchowo uścisnęła.
Posłała mu wymuszony uśmiech, przenosząc wzrok na kuzynkę. Jej mina
mówiła wyraźnie "Tylko spróbuj być niemiła!". Zerknęła jeszcze raz na
chłopaka, zauważając, że ten przygląda jej się uważnie.
-
Jedzcie, jedzcie. - Gertruda postawiła na stole wielki półmisek z
pałkami od kurczaka i drugi z pieczonymi ziemniakami. Wróciła do kuchni,
by po chwili przynieść miskę z surówką i dzbanek z sokiem malinowym. - A
więc Lily, poznałaś już Davida? - spytała, siadając razem z nimi.
Rudowłosa skinęła głową, nakładając sobie ziemniaków. Joyi zrobiła urażoną minę, spodziewając się podziwu ze strony kuzynki.
- Jest wspaniały, prawda? - zaszczebiotała, próbując skłonić Lily do przyznania jej racji.
- Jest bardzo... miły - wydusiła Lily, z trudem dobierając słowa.
Gertruda kaszlnęła konspiracyjnie, patrząc ciężko na jasnowłosą wnuczkę.
- Oj, babciu! - krzyknęła Joyi, a uśmiech na jej ustach zrzedł.
Lily przeniosła pytający wzrok na kobietę, zastanawiając się o czym one
dwie wiedzą, o czym nie ma pojęcia ona. Ewidentnie musiało się coś
wydarzyć, że Gertruda nie była zdania Joyi.
Jej wzrok zauważyła Joanne.
- Kiedy babcia poprosiła go o przycięcie krzewu, David PRZYPADKOWO
obciął trochę za dużo... i... - Zagryzła wargi, spuszczając wzrok na
paznokcie - z pięknego krzewu pozostało tylko kilka gałęzi... Ale on nie
potrafi przycinać krzaków, babciu! Nie jest ogrodnikiem, tylko
masztalerzem!
Lily parsknęła, wyobrażając sobie minę babci po ujrzeniu jej drogocennego krzewu po przejściach z nożycami.
- Poza tym to bardzo porządny młody człowiek - powiedziała Gertruda, puszczając oko do wnuczek.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na osiodłanego konia, czując mrowienie w
żołądku. Teraz już wiedziała co czuje James wsiadając na miotłę.
Dokładnie to samo czuła Lily, kiedy miała wsiąść na konia.
- To
jak, gotowa? - Z pobliskiego boksu wychyliła głowę uśmiechnięta Joyi.
Miała na sobie beżowe bryczesy i koszulkę tego samego koloru.
Lily pokiwała głową w milczeniu, wyprowadzając konia na zewnątrz. Trochę
obawiała się tej przejażdżki, bo już od ponad roku nie siedziała na
koniu. Czy to możliwe, żeby zapomnieć jak się jeździ? Czy jest z tym
tak, jak z jazdą na rowerze, że tego się nie zapomina? Przygryzła wargę i
wspięła się na grzbiet klaczy. Korsyka zarżała cicho, niecierpliwie
przestępując. Rudowłosa ścisnęła jej boki łydkami, a koń ruszył powolnym
krokiem, bujając się na boki.
Przejechały przez wąską dróżkę
prowadzącą do lasu. Z początku nie odzywały się, chcąc w pełni napawać
się tą chwilą. Wdychały głęboko świeże, wieczorne powietrze, wsłuchując
się w tętent kopyt i szelest trawy.
Korsyka szła miarowym stępem,
co jakiś czas przeżuwając wędzidło. Obok niej szybkim krokiem podążała
Cytra, próbując odegnać od siebie namolną muchę.
- A więc w końcu dałaś Jamesowi szansę? - ciszę przerwała Joyi, skręcając wraz z kuzynką w boczną ścieżkę prosto do lasu.
Przez chwilę nie odzywała się, ale w końcu, po głębokim zastanowieniu, odparła:
- Tak. On dojrzał. Już nie jest taki sam jak kiedyś. Choć... -
zamyśliła się - wciąż uwielbia robić kawały razem z Syriuszem. I olewa
naukę. Nie wiem jakim cudem ma tak dobre stopnie! Ja haruję jak wół, a
on tylko raz przeczyta sobie notatki i wszystko pamięta! - zaśmiała się,
przyspieszając do kłusa.
Joanne uśmiechnęła się lekko, w myślach podziwiając Pottera. Jak to możliwe, że nie dał sobie spokoju po sześciu latach?
- Chciałabym go poznać - wyznała, zamyślając się na moment.
- Mam nadzieję, że kiedyś nadarzy się taka okazja - odparła.
~ * ~
W Crawley dzień zaczynał się zupełnie inaczej, niż w Londynie. Od
siódmej rano wszyscy byli już na nogach, a ponadto nie odczuwali
zmęczenia. W doskonałych humorach oprzątnęli stajnię, a potem udali się
na śniadanie, które zjedli w ogromnej altanie.
Lily uważnie
rozejrzała się dookoła. Uwielbiała ten krajobraz. W oddali widniały
zbocza wielkich pagórków, pokrytych zieloną trawą, a nieco bliżej można
było dostrzec mały las. Widok ten śmiało mógłby konkurować z
krajobrazem, który rozciągał się z Hogwartu.
- Macie jakieś plany na dzisiaj? - spytała Gertruda, biorąc tosta i smarując go grubo masłem.
Joanne pokiwała głową, przeżuwając ogromną porcję jajecznicy.
- Może znów wybierzemy się na przejażdżkę - z pomocą przyszła jej Lily. Machinalnie wygładziła małą fałdę na bluzce.
- Tak, myślę, że to dobry pomysł. Konie trzeba trochę rozruszać,
ostatnio rzadko mają okazję chodzić pod siodłem - odparła kobieta. -
Joanne, na Boga, nie bujaj się na tym krześle! - krzyknęła ze zgrozą,
widząc jak jej młodsza wnuczka kiwa się na nogach od krzesła to w przód,
to w tył.
Krzesło z głuchym łoskotem zatrzymało się na wszystkich czterech nogach, a twarz dziewczyny wykrzywił grymas.
- Babciu, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zwracała się do mnie
pełnym imieniem - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Mogła znieść
wszystko. Zjeść znienawidzoną owsiankę, prażyć się cały dzień na pełnym
słońcu, ale nie tego, że ktoś mówił do niej "Joanne". - Po prostu Joyi.
Gertruda pokiwała siwą głową, maskując chichot.
- Przecież to takie piękne imię...
Policzki dziewczyny poczerwieniały, a oczy wypełniły się złowrogim blaskiem.
- Jetem Joyi, u licha - warknęła, z powrotem zaczynając bujać się na krześle.
Słońce wzeszło już wysoko na niebie, a wiatr kołysał czubkami drzew,
gdy Lily i Joyi rozsiadły się na kocu, nieopodal jeziora. Promienie
igrały w niezmąconej tafli, a brązowa kaczka sfrunęła prosto na nią,
powodując tym samym ogromne kręgi na wodzie.
Rześkie powietrze owiewało ich twarze, wprawiając rozpuszczone włosy w dziki taniec. Nic nie mogło zepsuć tej chwili...
- Lily! - Podskoczyła zaskoczona, słysząc swoje imię wypowiedziane tak
dobrze znanym jej głosem. Tak kochanym, miłym głosem, który niegdyś był
nie do wytrzymania...
- James?! - Dotarło do niej, kto właśnie ją
wołał i szybko odwróciła głowę za siebie. Rzeczywiście, stał tam James z
nieodłącznymi okularami na nosie, uśmiechając się szeroko. Podniosła
się i błyskawicznie pokonała kilka dzielących ich metrów.
- Co ty
tu robisz? - zapiszczała, wieszając mu się na szyi. Objął ją mocno,
całując w kark i delektując się zapachem jej włosów. Nie widział jej od
trzech tygodni... Trzy długie tygodnie bez niej...
- Nie cieszysz się? - Oderwał się od niej, spoglądając w jej zielone tęczówki. Uwielbiał się z nią droczyć.
- Pewnie, że się cieszę! - krzyknęła mu do ucha, nie zdając sobie z
tego sprawy. Wzdrygnął się lekko, czując pulsowanie w bębenku usznym. -
Przepraszam - szepnęła, zdając sobie sprawę, co właśnie zrobiła. - Ale
nie rozumiem... Co ty tu robisz? Jak przyjechałeś? - Zasypała go
pytaniami, z powrotem się do niego przytulając.
Zaśmiał się
głośno, gładząc ją po rudych puklach. Okulary przekrzywiły mu się na
lewą stronę, pod wpływem rąk dziewczyny, którymi bez przerwy
wymachiwała.
- Po kolei. Przyjechałem Błędnym Rycerzem, bo strasznie się za tobą stęskniłem.
Lily odsunęła się od niego na wyciągnięcie ramion i poprawiła mu
przekrzywione okulary. Nie mogła uwierzyć w własne szczęście. Siedzi
sobie z Joyi nad jeziorem, myśli, że to cudowne wakacje, a w drugiej
chwili zjawia się James. Zaraz... - pomyślała gorączkowo.- Joyi!
-
James, musisz kogoś poznać! - krzyknęła podekscytowana i nie czekając
na reakcję chłopaka, pociągnęła go za sobą w stronę koca, gdzie nadal
siedziała Joanne, bacznie im się przyglądając.
Po krótkiej przemowie Lily, James i Joyi przedstawili się sobie i we trójkę rozpoczęli przyjemną pogawędkę.
- Ale zaraz, zaraz... - Lily zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad
czymś. - James, skąd wiedziałeś, gdzie teraz jestem? Nie mówiłam ci, że
wyjeżdżam do babci.
Chłopak zachichotał cicho, widocznie coś go rozbawiło.
- Bo wiesz, Lily... - zaczął, próbując opanować śmiech. - Z początku
pojechałem do twojego domu, a tam twoja mama wytłumaczyła mi, gdzie
aktualnie jesteś... - Zaśmiał się głośno, a Lily i Joyi spojrzały na
niego zdumione. - Ale zanim wyruszyłem tutaj... wypiłem herbatę z twoją
mamą. A ona pokazała mi wasz album rodzinny... - Zgiął się w pół,
rechocząc głośno, a Lily nagle ocknęła się z zadumy. Album rodzinny...
Zaczerwieniła się, świadoma tego, co zaraz usłyszy. - Byłaś bardzo
uroczym dzieckiem - wysapał, kiedy w końcu zdołał opanować śmiech.
Policzki Lily przybrały barwę szkarłatu. Zastanawiała się, po jakie
licho mama pokazała Jamesowi te zdjęcia. Chyba tylko po to, aby ją
upokorzyć.
Zacisnęła wargi, wyobrażając sobie minę chłopaka, gdy
zobaczył na zdjęciu małą, rudą dziewczynkę przebraną za różowego
króliczka.
- Och, Lily, nie gniewaj się... - Spróbował zrobić
poważną minę, ale usta nie chciały go słuchać i wciąż wykrzywiały się w
szerokim uśmiechu. - Naprawdę bardzo mi się podobałaś, gdy byłaś mała.
Szczególnie do gustu przypadło mi zdjęcie, gdy grałaś w szkolnym
przedstawieniu, przebrana za tego królika... Albo jak siedziałaś na
kolanach Świętego Mikołaja... Byłaś taka słodka... - Rozmarzył się,
wpatrując się w dziewczynę cielęcym wzrokiem.
Joyi wyszczerzyła
zęby, przysłuchując się z uwagą rozmowie tych dwojga. Sama chciała
kiedyś zobaczyć te zdjęcia, ale Lily z godnym podziwu uporem nie chciała
jej ich pokazać.
Zielonooka dziewczyna wraz z
chłopakiem o czarnych, rozczochranych włosach, przemierzała padok,
przedstawiając wszystkie konie po kolei. Cztery klacze leniwie skubały
trawę, przypatrując się tej parze ze znudzeniem. James po poznaniu babci
Gertrudy nabrał większej pewności siebie. Obawiał się, że kobieta ta
okaże się być podstarzałą natrętną babą, jaką była ciotka Megan -
Klementyna. Ale Gertruda w niczym jej nie przypominała. Owszem - miała
nieco krytyczne spojrzenie i była trochę surowa. W pewnym sensie
przypominała profesor McGonagall - nie musiała krzyczeć, aby utrzymać
porządek. Ale dużo się uśmiechała i zaciekawieniem wysłuchała opowieści,
jak to James uganiał się za Lily przez sześć lat.
- Wiesz co,
mam pomysł. - Lily wyszczerzyła zęby w niewinnym uśmiechu, ale widać
było, że coś kombinuje. James spojrzał na nią z mieszaniną obawy i
zaciekawienia. - Może chciałbyś się przejechać na... na Korsyce? -
spytała, podchodząc do kasztanowej klaczy.
James wytrzeszczył oczy, przystając nagle. Miałby wsiąść na konia? Miałby go PROWADZIĆ?
- Wiesz, Lily... To chyba nie jest dobry pomysł - zaczął, patrząc z ukosa na wysoki grzbiet konia.
Rudowłosa zaśmiała się cicho.
- Czyżbyś się bał? - spytała, przysuwając się do niego i zaglądając w
czekoladowe tęczówki jego oczu. - James Potter, wielki szukający, boi
się wsiąść na konia? - zapytała filuternie, przeczesując palcami jego
włosy i oczekując jego reakcji. Była dokładnie taka, jakiej się
spodziewała.
- Ja mam się bać? - Wypiął dumnie pierś, podchodząc
do konia i z lekką obawą spoglądając na jego kopyta, które w każdej
chwili mogły go dosięgnąć.
Lily zauważyła to spojrzenie.
-
James, nie bądź śmieszny! Nie boisz się wyczyniać tych różnych
akrobacji na miotle, a boisz się wsiąść na spokojnego konia?
- Wcale nie jestem pewny, czy on jest taki spokojny... - wymamrotał cicho, przenosząc wzrok na pysk klaczy.
- To najspokojniejszy koń w całej stajni - powiedziała z przekonaniem, jednak James wciąż nie wyglądał na przekonanego.
- Może ty wsiądziesz, a ja popatrzę? - spytał z nadzieją.
- O nie! Pamiętasz, jak w czwartej klasie siłą wsadziłeś mnie na miotłę
i wraz ze mną okrążyłeś cały stadion? - spytała. James uśmiechnął się
szeroko, przypominając sobie to wydarzenie. - No właśnie! Nawet nie masz
pojęcia, jak okropnie się bałam!
- Przecież siedziałem tuż przed
tobą, a ty tak mocno ściskałaś mnie w pasie, że omal się nie udusiłem! -
zaprotestował z oburzeniem. - Nie żebym miał coś przeciwko temu, chyba
nigdy nie zapomnę jak się do mnie tuliłaś - dodał rozmarzonym głosem.
- Wcale się nie tuliłam! Bałam się, że spadnę! - Oburzyła się. - No
dobra, ale mniejsza o to. Czas wyrównać rachunki. - Uśmiechnęła się
mściwie, a James poczuł, jak robi mu się niedobrze.
- Podejdź do niej! - krzyknęła Lily, z drugiego końca padoku. James
stał przy barierce i ani myślał się ruszyć. - Bo sama po ciebie przyjdę!
- ostrzegła go. - Z KONIEM! - dodała.
Chłopak, chcąc nie chcąc,
ruszył wolnym krokiem ociągając się, jak tylko mógł, aby nie wzbudzić
podejrzeń. Jak mogła użyć tak okropnego argumentu?, zastanawiał się.
Miotła to zupełnie co innego, niż takie wielkie zwierzę, które w każdej
chwili może cię kopnąć, ugryźć lub zrzucić z grzbietu. Ciarki go
przeszły na samą myśl o tym.
- Pogłaszcz ją - powiedziała cicho, kiedy stanął już koło niej.
Uniósł niechętnie rękę i pogładził konia po pysku.
- A teraz wskakuj - dodała, przypatrując się, jak James mozolnie
wdrapuje się na konia. - Nie udawaj, że nie potrafisz! Dalej, przecież
nic ci się nie stanie!
Usiadł w siodle, chwytając za wodze i
wkładając nogi w strzemiona. Czuł się już nieco pewniej, ale wciąż miał
wrażenie, że koń chwieje się niebezpiecznie na boki.
Lily poprowadziła Korsykę powoli, wzdłuż płotu. Klacz szła spokojnie, nie zwracając uwagi na zdezorientowanego chłopaka.
- Całkiem nieźle ci idzie - pochwaliła go Lily, aby dodać mu otuchy.
Nie potrafiła zrozumieć jego zachowania. Na miotle czuł się jak ryba w
wodzie, robił najróżniejsze pętle, zwody i obroty, a tak zaciekle bronił
się przed koniem.
- Wiesz co, Lily... - Zwrócił się do niej
twarzą, kątem oka wciąż obserwując szyję klaczy. - To chyba rzeczywiście
nic strasznego... Ale jakoś pewniej czuję się na miotle...
Uśmiechnęła się szeroko, zadowolona i nieco zdumiona, że tak szybko dał się przekonać.
- Może przyspieszymy? - I zanim James zdołał wypowiedzieć choćby słowo,
Lily ruszyła szybszym krokiem, a koń obok niej przeszedł zgrabnie do
leniwego, wolnego kłusa. Lecz nie szybkość miała dla chłopaka znaczenie,
a to, że koń wybijał go do góry, kiedy jego kopyta uderzały rytmicznie o
podłoże. James z przerażeniem próbował utrzymać się na grzbiecie, a po
chwili załapał, że musi mocniej ścisnąć jego boki nogami. Czuł, że lada
chwila zjedzie z klasą na tyłek, ale nie odezwał się ani słowem, chcąc
udowodnić Rudej, że już opanował sztukę jazdy konnej.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy we czwórkę zasiedli przy
stole w ogrodzie. Gertruda zaśmiewała się z żartu Jamesa i nakłaniała
go, aby nałożył sobie jeszcze jedną kiełbaskę. Lily i Joyi rozmawiały
przyciszonymi głosami, czekając na przybycie Davida. Miał się pojawić
lada chwila, aby zdążyć jeszcze przed zmierzchem nakarmić konie.
-
A o to i David! - zawołała Gertruda, wskazując na wysokiego,
barczystego młodzieńca, zmierzającego w ich stronę. James zmierzył go
zaciekawionym spojrzeniem, zastanawiając się, kim on jest. Ani Lily, ani
Joanne nie wspominały mu o nim.
- Witam! - Ukłonił się z
nonszalancją. Rozejrzał się po obecnych i dopiero teraz dostrzegł
Jamesa, który nagle się nachmurzył. - Widzę, że macie gościa - dodał,
przyglądając się Rogaczowi.
- Tak, tak! Przyjechał aż z Londynu! - zawołała rozanielona Gertruda, kładąc rękę na ramieniu Pottera. - To chłopak Lily.
David przeniósł zaskoczone spojrzenie na rudowłosą.
- Jestem David, chłopak Joyi. - Podał mu rękę, decydując się na postawę porządnego chłopaka.
James odetchnął z ulgą i także podał mu dłoń. Jeśli był chłopakiem
Joanne, to wszystko w porządku. Choć i tak nie uśmiechało mu się, że
Lily będzie codziennie z nim przebywać.
- Wiele o tobie słyszałem - powiedział David, ponownie zwracając uwagę Jamesa.
- Tak? - zaciekawił się. Spojrzał z wyrzutem na Lily. - A ja o tobie wcale. - Nie krył zgryźliwości.
Rudowłosa rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
David nieco się zmieszał, ale zaraz odzyskał dawny wigor, przypominając sobie, poco tu właściwie przyjechał.
- Idę nakarmić konie - rzucił i ruszył szybkim krokiem w stronę stajni, nie oglądają się za siebie.
Minęła dwudziesta i James zaczął się zbierać do domu. Gdy pożegnał się z
Gertrudą i Joyi, ruszył wolnym krokiem wraz z Lily, aby pobyć z nią sam
na sam choćby pięć minut.
Powietrze robiło się już chłodne,
słońce zaszło za horyzont, a jego miejsce zajął mały rogal księżyca.
Trawa cicho skrzypiała pod ich nogami, gdy szli polną drużką, objęci w
czułym uścisku.
Teraz zobaczy ją dopiero we wrześniu... Za dwa
tygodnie. Może i było to tylko czternaście dni, które z pewnością szybko
upłyną, ale z drugiej strony czternaście dni bez Lily były dla niego
katuszą.
- Nic mi nie mówiłaś o tym Davidzie - wyrzucił w końcu
to, co tak go męczyło, od kiedy zobaczył tego chłopaka. Zaczął
podejrzewać, że popada w paranoję, był z Lily dopiero od miesiąca, a już
zaczął się doszukiwać problemów.
- A kiedy miałam ci powiedzieć? Sama dowiedziałam się o nim dopiero jak tutaj przyjechałam - wytłumaczyła.
James posłał jej wymuszony uśmiech. Coś jeszcze mu nie pasowało...
- Co takie mu o mnie opowiadałaś? - Przystanął, łapiąc ją za ręce.
Wyszczerzyła zęby.
- Same dobre rzeczy.
Zaśmiał się cicho, z powrotem przygarniając ją do siebie.
- A więc jest z Joyi? - zapytał, udając obojętny ton, ale Lily wyczuła w
nim nutę zaciekawienia i jakby niedowierzania. Teraz to ona
przystanęła.
- Tak, jest z Joyi. I przestań mnie ciągle wypytywać. Oczekujesz, że co ci powiem?
- Och, Lily! Po prostu widziałem, jak ten typek spogląda na ciebie
łakomym wzrokiem - wyrzuciła z siebie, czując napływającą falę
zazdrości.
- Wmawiasz sobie rzeczy, które w ogóle nie miały
miejsca - powiedziała spokojnie, nadal się uśmiechając. - Nie doszukuj
się złych intencji w jego zachowaniu, bo takowe nie istniały. Jeśli cię
to uspokoi, to on jest szaleńczo zakochany w Joyi i świata poza nią nie
widzi.
Przygryzł dolną wargę, wpatrując się w mały kamień obok
jego lewej nogi. Poczuł, jak ogarnia go wstyd i wyrzuty sumienia.
Naprawdę zaczyna popadać w paranoję. Był przewrażliwiony po tym, jak
potraktowała go kiedyś Leilah...
- Wiem. - Podniósł wzrok,
zagłębiając się w przepaści jej zielonych oczu. - Przecież wiem. -
Machnął ręką, a tuż obok niego pojawił się Błędny Rycerz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz